Rozmowa z Joe Hillem na temat komiksów i serialu „Locke & Key”
Rozmowa z Joe Hillem przeprowadzona została w październiku 2010 roku dla serwisu Newsrama.
Tłumaczenie: ingo
Joe, jaka jest twoja reakcja na newsy dotyczące serialu telewizyjnego na podstawie „Locke & Key”?
Jestem zszokowany. Na pokład tego projektu wsiadło parę naprawdę wyjątkowych talentów. Alex Kurtzman i Roberto Orci i Joshua Friedman, wszyscy oni przybywają z odpowiednich miejsc. To ludzie popkultury, którzy rozumieją, że najlepsze i najbardziej dzikie pomysły nie sprawdzą się, jeżeli nie będą zbudowane na wywołujących emocje, zajmujących bohaterach. Wszyscy wierzymy w historie napędzane przez bohaterów. Wciąż próbuję dojść do tego w jaki sposób mój szczęśliwy tyłek wylądował w jednej lidze z tymi facetami.
Jak doszło do decyzji by zamiast filmu kinowego nakręcić serial?
To była rzecz, za którą ja optowałem. Czułem, że ten materiał będzie najlepiej pasował w formie epizodycznej. Film byłby zbyt wyciśnięty – nie miałoby się miejsca na narrację by odkryć niebezpieczeństwa i możliwości poszczególnych kluczy. Sądzę, że klucze działają jak potwory w „Z Archiwum X”, każdy z nich ma swoją przygodę.
Jaki będziesz miał wkład w projekt, czy Gabe również bierze w nim udział?
Drzwi stoją dla mnie otworem, mogę mieć taki wkład jaki chcę. Sądzę, że jeżeli dostaje się taką możliwość, trzeba starać się być jak najlepszym graczem dla drużyny – pomagać kiedy można, schodzić z drogi jeżeli nie da się nic zrobić. Tak więc tam gdzie mogę to pomagam w przygotowaniach i mam nadzieję napisać po drodze jakiś scenariusz. W tym samym czasie sprawą najważniejszą jest ukończenie samego komiksu. Wiem, że Gabe czuje to samo.
Czy Josh i spółka są wtajemniczeni we wszystkie rozdziały serii, łącznie z opowieściami, które nie zostały jeszcze opublikowane?
Josh jest jedną z trzech osób, które widziały całą historię z przeszłości (pozostałe dwie to Gabriel Rodriguez i Chris Ryall). Josh wie także jak planuję to wszystko zakończyć. Wie również, że jeżeli się wygada to umrze. Proste.
Czy format serialu będzie taki jak komiksów, czyli limitowane serie, czy przybierze on postać głównego wątku z nowym wątkami pobocznymi i intrygami w trakcie trwania?
Sądzę, że błędem byłoby komentować w tym momencie formę. Jest na to za wcześnie. Jedyną rzeczą, o której mogę spokojnie powiedzieć jest to, że serial będzie miał swoją własną tożsamość, ale będzie wierny głównym elementom komiksu.
Przekonaj nas, że ci goście wiedzą co robią z twoim dzieckiem. Jak wielkimi fanami komiksu są?
Powiem, że pierwsza rozmowa jaką odbyłem z Joshem Friedmanem była jedną z najlepszych rozmów jakie odbyłem kiedykolwiek z ludźmi z branży filmowej. Komiks ma skomplikowaną, stanowiącą podłoże mitologię i wielu bohaterów, które nie stanowią dla Josha tajemnicy.
Pierwszy numer „Keys to the Kingdom” swoim wyglądem był pełen uznania dla „Calvina i Hobbesa”. Jakie wyzwanie stanowiło uchwycenie tego ducha w opowieści i czy teraz, gdy jesteś już bardziej doświadczony w tym medium, czujesz się pewniejszy w zmianach formuły?
Ludzie prawdopodobnie nienawidzą gdy pisarze to mówią, ale „Sparrow” był scenariuszem, który napisał się prawie sam. Rzeczą, którą zawsze staram się zrobić w każdej komiksowej opowieści jest znalezienie haka, na którym mogę powiesić koncept. Może to być coś ogromnego i oczywistego, jak zrobienie całego zeszytu składającego się z jednostronicowych rysunków przedstawiających dwóch walczących ze sobą gigantów. Albo może to być coś subtelniejszego. Ale zawsze gdy znajdę mój wizualny hak, reszta jest już łatwa.
Jest jeszcze Kinsey i Zack, którzy… Bez spoilerowania, czy można powiedzieć, że nie jest to wymarzony romans?
Powoli dochodzi ona do wniosku, że mają jakieś problemy z zaufaniem. Ma rację.
Bez zdradzania zbyt wiele, jakie są kolejne zeszyty opowiadające pojedyncze historie? Czy będzie więcej takich stylistycznych eksperymentów jak „Sparrow”? A jeżeli tak, to czy możesz zdradzić czego spróbujesz?
W każdym tomie staram się zrobić przynajmniej jeden zeszyt, który bawi się formą. Tak więc w „Crown of Shadows” był zeszyt składający się głównie z jednostronicowych grafik. W „Head Games” była historia opowiedziana w czerni i bieli. I tak dalej. Coś fajnego będzie w pierwszym zeszycie piątego tomu, „Locke & Key: Time & Tide”. Ale raczej nic tak radykalnego jak styl Billa Wattersona w „Sparrow”.
Jakie będa nowe klucze, na które się natkniemy? Jakieś nazwy, jeżeli nie moce?
Z Gabem policzyliśmy, że w tym tomie ukażemy 12 nowych kluczy. Z tym, że niektóre z nich zobaczymy tylko przez chwilę. To kluczowa impreza! Jest między innymi lustrzany klucz, klucz bestii, anielski klucz, klucz do muzycznego pudełka. Klucze do królestwa są w gruncie rzeczy zestawem, który otwiera odpowiednik super mocy.
Czy od początku miałeś wymyślone wszystkie klucze i jak dochodziłeś do kolejnych ich mocy?
Do czasu gdy skończyłem pierwszy tom, „Welcome to Lovecraft”, znałem wszystkie główne klucze. Ale z czasem pomysły na nie ewoluowały i mam nadzieję stały się bardziej interesujące. Oprócz tego zawsze czułem, że mogę tworzyć klucze jak mi się podoba, by opowiedzieć taką historię jaką chcę. Myślę, że jest to część, która ukazała potencjał serialu „Locke & Key” Kurtzmanowi i Orci. Poczucie, że koncept jest na tyle duży by pozwalał na wiele możliwości narracji.
Dlaczego zdecydowałeś się ogłosić ile zeszytów pozostało do zakończenia komiksu?
Teoretycznie zrobiliśmy to by budować napięcie do ostatniego zeszytu. Jednak w praktyce sądzę, że zrobiłem to by ograniczyć moje pole manewru. Ponieważ z przyjemnością mógłbym pisać „Locke & Key” przez 100 zeszytów. Jest tu sporo opowieści… trzy stulecia. Ale ja chciałbym do końca skupić się na tej jednej konkretnej historii, ostatnim roku liceum Tylera Locke’a. I to jest historia, którą opowiem.
Powiedz nam bez spoilerowania jakich nowych rzeczy dowiemy się w tym tomie.
Zakończy się kilka długo utrzymujących się stosunków i przewrócę pierwsze domino ostatniego rozdziału.
Przypomnij naszym czytelnikom o wydaniu za dolca ze stronami dla oszustów.
Jednym z celów „Keys to the Kingdom” było zrobienie zestawu pojedynczych historii, które mogłyby powitać nowych czytelników. Mając to w pamięci, IDW pomyślało, że fajnie byłoby wypuścić pierwszy zeszyt za dolara z „Dotychczasową Historią” na końcu, po to aby wszyscy mogli nadgonić to co przegapili. Wyszedłem naprzeciw temu zadaniu i napisałem materiał na „Dotychczasową Historię” i z pewnego powodu pomyślałem sobie, że fajnie będzie zrobić to w stylu Dwighta T. Albatrossa. Tak więc skończyło się na zrobieniu paru zdjęć, na których mówiłem do czytelnika. Myślę, że dobrze to wypadło. Robię dobre komiksowe miny. Szkoda, że nie dają Eisnerów za najlepszą grę na zdjęciach w komiksie. Sądzę, że bym go zdobył.
Jako, że jestem niespokojnym egoistą – powiedziałeś publicznie, że pytanie które zadałeś rok temu Alanowi Moorowi w naszym wywiadzie LOEG pomogło ci zmienić sposób układania fabuły w komiksie. Jak wpłynęło to na twoje podejście do historii i jak wpłynęło to na ciebie jako pisarza?
Pierwsze parę zeszytów palnąłem bez zastanowienia, bawiłem się formą, pozwalałem opowieści pisać się samej. Dobrze się bawiłem i nie myślałem o tym zbyt głęboko. Tło opowieści zostało przygotowane bardzo luźno, podczas lotu. Jednak w pewnym momencie, na początku „Head Games” przekazałeś dalej odpowiedź Alana Moora na moje pytanie i postanowiłem, że już czas na potraktowanie mojej opowieści poważniej. Poczułem, że jestem to winien czytelnikom, którzy zainwestowali w to swoje emocje. Tak więc popracowałem nad tłem opowieści bardziej szczegółowo… wyszło w sumie czterdzieści stron szczegółów. Doszedłem do tego, pobieżnie, ile ma być tomów (sześć) i co chcę w każdym zrobić. I zdecydowałem co się stanie w ostatnim zeszycie.
Czujesz, że ewoluowałeś jako pisarz od momentu gdy zaczęła się ta seria? Jak pisanie komiksów wpłynęło na twoje podejście do pisania prozy, czy scenariuszy?
Nie jestem pewien jak zmieniłem się jako pisarz. Wiem, że jestem lepszym pisarzem komiksów. Gdy zaczynałem, trudno było mi utrzymać skrypt na 22 stronach. Teraz 22 strony wychodzą automatycznie. Nie musze nawet o tym myśleć. Nauczyłem się sporo o terminach. Sądzę, że silne poczucie terminu jest jedną z nielicznych rzeczy, które pisarz może wnieść do jakiejkolwiek formy, czy to komiksu, powieści, opowiadania, czy scenariusza.
Co jest najfajniejsze w pisaniu komiksów?
To jest łatwe – otwieranie skrzynki pocztowej i znajdywanie nowych stron od Gabriela Rodrigueza. Mniej więcej raz w tygodniu widzę nową stronę i myślę sobie „to niewiarygodne, najlepsza rzecz jaką narysował”. Następnie tydzień później przysyła coś jeszcze lepszego.
Jakie inne komiksy są obecnie twoimi ulubionymi. Które z nich byłyby świetnym serialem TV?
Sądzę, że „Scalped” byłby świetnym serialem dla FX lub AMC. Komiks ma w sobie taką moc i złożoność jak „Prawo ulicy”, czy „Rodzina Soprano”. Nie muszą nawet pisać scenariusza. Wystarczy użyć komiksów jako storyboardów. To przyciągnie tyłki przed telewizory. Jestem jakieś półtora roku w tyle z „Ex Machina”, ale kocham to. Vaughan sprawia, że wygląda to tak prosto. Każda linijka dialogu jest świetna. „Echo” Terry’ego Moore’a sprawia stylowo wrażenie seksownego filmu sci-fi z lat 80-tych… jest jak zaginiony film Roberta Zemeckisa, czy Richarda Donnera. To parę tytułów z obecnych wyżyn.
Na końcu powinienem spytać się również o one shoty, które robisz razem z Jasonem. Jak z nimi będzie, ile jest zaplanowanych, co w nich fajnego?
Jason Ciaramella jest moim kumplem i gościem od lat odgryzającym krańce biznesu komiksowego. Od jakiegoś czasu jest jednym z pierwszych, którzy czytają scenariusze „Locke & Key”. Lubię to, że zawsze mi powie, gdy coś jest do dupy jeżeli tak myśli. Wiedziałem, że stworzył parę skryptów i spytałem się, czy mogę jakiś zobaczyć. Byłem pod wrażeniem tego w jaki sposób łączy ze sobą kolejne sekwencje. Z długą serią taką jak „Locke & Key” łatwiej jest wystartować niż kontynuować. Zacząłem więc pracować nieco wolniej, poświęcając więcej czasu skryptom. Postanowiliśmy wytworzyć parę wolnych miesięcy. I miałem pomysł by zrobić parę opowieści z Jasonem, po to by te przerwy wypełnić. „Kodiak” był pierwszy. Później Jason popracował nad adaptacją mojego opowiadania „Peleryna”. One shoty były świetnym układem dla mnie dostarczając mi nieco przestrzeni. Były również świetnym układem dla Jasona dając mu szansę by pokazać co potrafi.