The Cape: 1969
|
||||||||||||
OpisPo zestrzeleniu, nad rozszalałym i mrożącym krew w żyłach terytorium wroga, helikoptera transportującego rannych, grupa amerykańskich żołnierzy by przeżyć musi na obcym terenie zmierzyć się z przebiegłymi Wietnamczykami. Wraz z mijającymi godzinami ulatniającymi nadzieję na ratunek, obie strony odkrywają coś jeszcze bardziej przerażającego i zabójczego od nich. |
||||||||||||
|
||||||||||||
Przykładowe strony |
||||||||||||
RecenzjaKomiks 'The Cape’ recenzowałem nieco ponad pół roku temu. Byłem wtedy zaskoczony jak bardzo mi się on spodobał. Nie spodziewałem się tak fantastycznej historii, jako, że opowiadanie, na podstawie którego ten album powstał nie należy do moich ulubionych. A jednak zostałem oczarowany, wręcz zakochałem się, mimo tego, że miałem drobne zastrzeżenia do strony graficznej. Z radością przeczytałem więc informację, że postanowiono kontynuować przygodę z 'Peleryną’ i stworzyć prequel tej historii. Za scenariusz odpowiada podobnie jak w poprzedniej opowieści Jason Ciaramella, rysunki natomiast wykonał Nelson Daniel, który poprzednio odpowiedzialny był jedynie za kolory. 'The Cape: 1969′ został podzielony na cztery zeszyty, ja jednak czekałem z lekturą do wydania albumowego. Mimo pewnego dreszczyku emocji jaki mam przy dawkowanej co miesiąc rozrywce, lepiej czyta mi się komiksy w całości, na raz. Czy nowy rozdział historii o magicznej pelerynie dorównał pierwowzorowi? Czy może jest jeszcze lepszy? Z jednej strony nie mogę napisać, że czuję się rozczarowany, bo też nie spodziewałem się historii lepszej od pierwowzoru. Z drugiej jednak niedosyt po lekturze jest i to spory. 'The Cape: 1969′ to historia ojca Erica, głównego bohatera opowiadania Joe Hilla i komiksu 'The Cape’. Jest rok 1969, trwają walki w Wietnamie. Cory Chase jest pilotem śmigłowca, który rozbija się w dżungli. Trafia do niewoli i tam styka się z kimś bardzo osobliwym, kimś z mocą lewitowania. Nie będę zdradzał fabuły, napiszę jedynie, że poznajemy genezę „magicznej” peleryny, o której czytaliśmy już tak w opowiadaniu jak i poprzednim komiksie. Szczerze pisząc nie do końca odpowiada mi rozwiązanie fabularne jakie tutaj nam zaoferowano. Ów zdolność lewitacji, która okazuje się czymś więcej, przechodzi z osoby na osobę, czy z osoby na przedmiot nie trafiła do mnie. Wydaje mi się to wszystko zbyt umowne, zbyt proste, spłycone. Sama opowieść, jako całość, sprawdza się całkiem dobrze. Jest wciągająca, intensywna, pełna akcji. Jednak daleko jej do wywołania emocji z pierwszego albumu. Tam poczynania głównego bohatera silnie na mnie oddziaływały. Po przewróceniu ostatniej strony dłuższą chwilę siedziałem nabuzowany, zachwycony, wzburzony, zdegustowany, smutny. Tutaj po prostu byłem widzem, który obserwował kolorowe obrazki układające się w wartką, ciekawą, nieco mroczną i tajemniczą przygodę ale jednak czegoś pozbawioną. Nie chcę być źle zrozumiany, to jest naprawdę fajny komiks, który pewnie jeszcze kiedyś raz przeczytam ale to do 'The Cape’ będę wracał wielokrotnie, to tamten album będę wszędzie zachwalał i polecał. O stronie graficznej mogę napisać taką rzecz – mimo, że za rysunki odpowiada ktoś inny niż w albumie pierwszym, różnic szczególnie nie wyłapałem. Co dla mnie jest ogromnym plusem, oba tomy dzięki temu są spójne i tworzą całość. Tak jak wtedy tak i teraz napiszę, że ilustracje są naprawdę dobre, mamy tu sporo dużych, często całostronicowych rysunków, przy których można się dłużej zatrzymać. Kadrowanie jest bardzo zróżnicowane co też jest silną stroną albumu. Jako, że niemal całość historii rozgrywa się w Wietnamie, w dżungli i obozowisku, kolorystyka jest jednolita, utrzymana w około brązowych barwach. Nie jest to jednak w żadnej mierze wadą, tworzy to świetną otoczkę i klimat. Także za stronę wizualną 'The Cape: 1969′ ma u mnie bardzo wysoką notę. Cóż, prequel nie dorównał oryginałowi. Historia nie jest aż tak ciekawa i nie wzbudza tamtych emocji. Nadal jednak jest to dobry komiks, który dostarczył mi niezłą dawkę przyjemności. Dobrym pomysłem było pokazanie skąd wzięła się moc w pelerynie Erica, mnie akurat to rozwiązanie nie do końca satysfakcjonuje, ale też chyba dopiero teraz uzmysłowiło mi ono, że już wyjściowy pomysł Joe Hilla był nie do końca przemyślany. No ale zaraz zaraz, może za bardzo się czepiam szczegółów i niepotrzebnie domagam się uwiarygodnienia historii, mówimy tutaj przecież o człowieku, który lata gdy zakłada na siebie kawałek koca… 😉 Autor: nocny
|
||||||||||||
Okładki zeszytów #1 – #4 |