Joe Hill o swojej pracy pisarskiej od strony technicznej
Nie jest to rozmowa z autorem a jego wpis na blogu, w którym opowiada jak pracuje nad tekstem.
Tłumaczenie: ingo
Wspomniałem na Twitterze, że obecnie jestem w drugiej fazie poprawek mojej nowej powieści i spotkałem się z masą pytań dotyczących korekty. Ktoś chciał się dowiedzieć ile jest tych faz, ktoś inny chciał się dowiedzieć czy piszę od początku, czy jedynie edytuję na ekranie, kolejna osoba chciała się dowiedzieć jakiego rodzaju poprawki wprowadzam w każdej fazie. I tak dalej.
Kocham Twittera, ale czasami potrzeba więcej niż 140 znaków. Oto co mogę wam powiedzieć o sposobie jaki przyjmuję przy poprawkach
Niezależnie od formy nad jaką pracuję – opowiadanie, powieść, komiks, scenariusz, poemat – mam w zwyczaju robić 4 fazy poprawek po napisaniu pierwszej wersji.
Czasem robię więcej – jeden w szczególności trudny scenariusz do „Locke & Key” wymagał 7 faz poprawek i tabelki. Czasem robię mniej: ponownie „Locke & Key”. W tym momencie znam bohaterów na tyle dobrze, że od czasu do czasu udaje mi się stworzyć dobrą rzecz już po pierwszej fazie. Ale zazwyczaj potrzebuję pięciu podejść zanim będę usatysfakcjonowany.
Najwięcej czasu pochłania pierwsze pisanie i druga faza poprawek. Nikogo nie zaskoczy jak napiszę, że pierwsze pisanie to masa roboty (i również masa zabawy). Jest to najbardziej twórcza część procesu, w której ustawiam zdania w szeregu w celu stworzenia historii.
Ale druga faza jest taką samą pracą, wymaga tyle samo twórczego wysiłku i zazwyczaj jest tak samo fajna. Czasami bardziej. Podczas tej fazy wszystko jest przepisywane od nowa. Bez wycinania i wklejania, bez edycji na ekranie. Każdy pojedynczy rozdział, akapit i zdanie musi udowodnić swoją wartość, lub zginąć. Jeżeli scena nie działa, zostaje skasowana. Jeżeli zawiera ważną informację, informację która jest potrzebna czytelnikowi, nowa scena jest wymyślana w celu jej zawarcia.
Druga faza często zawiera moment radykalnej zmiany. Obecna powieść opowiada po części o Charlesie Talencie Manxie, o kimś kto jest zarówno kimś więcej jak i kimś mniej niż człowiekiem: wybrednym półgłówkiem, który żyje od wielu stuleci jako pewnego rodzaju uliczny wampir (jednakże nie wysysa on krwi, zapomnijcie o tym wszystkim dzieciaki). Część druga książki była zamkniętą 120 stronicową mini powieścią o wędrówkach Manxa. Pracowałem nad nią przez dwa miesiące. Nie obyło się bez komplikacji, ale w końcu udało mi się wyprostować narrację i opowiedzieć trochę ciekawych rzeczy o jego życiu.
I podczas drugiej fazy wyciąłem całą rzecz. I zanim zapytacie, nie, nie mam zamiaru ujrzeć tego kiedykolwiek opublikowanego. Musiałem napisać tę część by dowiedzieć się kim był Manx. Ale na końcu okazała się być za mało dynamiczna by zrobić cięcia. Więc musiała wylecieć.
Druga faza to nie tylko ukręcanie głów. Piszę sporo nowych rzeczy. Dotychczas przepisałem ponad 300 stron, z czego prawdopodobnie 70 z nich są nowe.
Oczywiście sporo poprawek jest kwestią zaciskania i polerowania. Poniżej dla przykładu znajduje się kawałek z pierwszej fazy poprawek nowej powieści.
Uśmiechnęła się zanim usiadła – ten uśmiech Vic, gdzie podnosi się tylko jeden kącik jej ust, wyraz twarzy, który w jakiś sposób wydaje się sugerować bardziej żal niż niezadowolenie. Lou nie był pewien czego żałowała. Usadowiła się na krawędzi siedzenia, pochyliła się do przodu i złożyła ze sobą ręce tworząc kciukami kołyskę dla swojego podbródka. Obserwowała swojego syna. Oboje go obserwowali. Był bardziej interesujący od jakichkolwiek fajerwerków, które miasto Boston miało zamiar użyć w ich corocznym ataku na niebo.
„Wiem o czym chcesz rozmawiać”, powiedziała.
„Może po prostu pomyślałem, że nie powinnaś być sama Czwartego Lipca”, powiedział. „Nie może o to chodzić?”
„Czy powiedział coś o kobiecie, która odwiedziła mnie wczoraj?”
Nigdy nie wiedział jak odbywać z nią krótkie rozmowy. Nie był pewien czy ona wiedziała jak to robić.
„Spytał o Charliego Manxa.”
Jest to dużo pisarstwa. Nie znoszę pisarstwa. Chcę jedynie opowieści. Opowieści i odrobiny muzyki. Pisarstwo spowalnia czytelnika by podziwiał on rękodzieło. Ale jeżeli mogę coś poradzić, to nie chcę spowalniać czytelnika w żaden sposób. Oto jak to wygląda po drugiej fazie.
Uśmiechnęła się zanim usiadła – ten uśmiech Vic, gdzie podnosi się tylko jeden kącik jej ust, wyraz twarzy, który w jakiś sposób wydaje się sugerować tak samo żal jak i niezadowolenie
„Wiem o czym chcesz rozmawiać”, powiedziała.
„Może po prostu chciałem żebyśmy spędzili Czwartego Lipca razem, jako rodzina”, powiedział Lou. „Nie może o to chodzić?”
„Czy powiedział coś o kobiecie, która pokazała się wczoraj w ogrodzie?”
„Spytał mnie o Charliego Manxa.”
Najbardziej oczywistą rzeczą, którą tu zauważasz jest to, że jest o wiele mniej. Na miłość boską, nie potrzebujemy opisu w jaki Vic siedzi na krześle. Czytelnik to sobie wyobrazi. Rzeczy o Bostonie i fajerwerkach są nudziarskie. A Lou zna wiele powodów dla których Vic może odczuwać żal, więc czemu mówi, że nie wie?
Oprócz tego podoba mi się jak Lou mówi, że chce być razem, jak rodzina – to wydaje się być odrobinę bardziej w jego stylu, niż mówienie, iż nie chce by była sama. To jest rodzaj zmiany, której mógłbym nie dokonać, gdybym jedynie ciął i wklejał różne rzeczy. Gdy zaczynam od zera to nie chcę jedynie kopiować rzeczy. Chcę tworzyć.
Pierwsza faza poprawek i trzecia są mniej ekscytujące. Czytam kolejny raz mój manuskrypt i ulepszam rzeczy by były bardziej przejrzyste, po czym wpisuję zmiany. <br><br>W czwartej fazie włączam sugestie i przemyślenia mojej redaktor. Często i tutaj jest sporo zabawy, ponieważ mamy miejsce do wymyślania kolejnych rzeczy. Moja redaktor (najznakomitsza Jen Brehl) może na przykład chcieć wiedzieć więcej o którymś z bohaterów. Więc coś wymyślam. Ale zazwyczaj czwarta faza to bardziej kwestia odkurzania lady i porządkowania krzeseł.
Z innych spraw: piszę w całości w Microsoft Wordzie. Jednakże podczas każdej fazy drukuję nową kopię i dokonuję zmian na papierze, zanim wprowadzę je na ekranie. Edytowanie bezpośrednio na ekranie jest zbyt proste. Nie pokazuję pierwszych wersji. Nikomu. Nie lubię nawet o nich mówić. Wynik drugiej fazy jest momentem, w którym dostaję wsparcia (teraz, gdy jestem już zadowolony, mogłem czytać fragmenty nowej książki na różnych spotkaniach).
Na koniec, lubię pracować wolno. Wlokę się, sprawdzam drugi raz i trzeci, potem sprawdzam parę kolejnych razy. Jeżeli posuwam się wystarczająco wolno, przy odrobinie szczęście mogę stworzyć coś, przez co czytelnik przeleci migiem. Taki w każdym bądź razie jest cel.
To tyle. Tak mam.
A ten wpis na blogu? Jedynie jedna faza poprawek. Jeżeli nie mogę być leniwy na swoim blogu, kuuuuurde, jaki jest sens w posiadaniu go????