Rozmowa z Joe Hillem i Owenem Kingiem
Rozmowa z Joe Hillem i Owenem Kingiem przeprowadzona w maju 2013 roku dla magazynu The Vulture.
tłumaczenie: Beata Nowak
W tym tygodniu Joe Hill (urodzony jako Joseph Hillstrom King) wydał swoją czwartą książkę, 700-stronicowy horror o tytule NOS4A2. W marcu jego brat, Owen King, opublikował swoją pierwszą powieść, Double Feature, opowiadającą historię młodego filmowca borykającego się z uczuciem zawodu po klęsce swojego pierwszego filmu. Książki chyba nie mogłyby bardziej się od siebie różnić, ale jest jedna rzecz, która łączy autorów. Ich rodzicami są Stephen i Tabitha King. Vulture rozmawia z mężczyznami o ich podejściu do pisania, o tym jak udało im się wymknąć (ale również żyć) w cieniu rodziców i kto komu spuszczał lanie w dzieciństwie.
Owen, czy ty przypadkiem nie organizujesz jakiegoś wydarzenia w okolicach Joego?
OWEN: Tak, organizuję coś w River Run Books w Portsmouth [New Hampshire].
JOE: Przykro mi, ale nie mam zamiaru się tam wybierać. Będzie czytał fragment, który zawiera rozbudowany opis masturbacji przy pomocy mydelniczki, a ja mam moich chłopców i myślę, że dla 10-latka to mogłoby być trochę za mocne.
OWEN: Tak… w zasadzie to prawie przegrzałem sobie mózg zastanawiając się nad jakimś innym fragmentem, który mógłbym przeczytać.
JOE: Już widzę mojego dziesięcioletniego syna, który pyta: „Tatusiu, dlaczego on robi coś takiego ze swoim napletkiem?” Tego typu rozmowy to coś, w czym nie czuję się zbyt pewnie na tym etapie rodzicielstwa, na jakim się znajduję.
Będziesz czytał fragment Double Feature dotyczący seksu przez telefon?
OWEN: Tak, bardzo dobrze się to odgrywa. Przeczytałem go w Oxfordzie, Mississippi, przed bardzo dystyngowanym audytorium składającym się z podstarzałych Południowców i przy fragmencie, w którym gościu zaczyna walić konia, zaczęli się śmiać, a potem nastała cisza. Pomyślałem: „O nie, nie podoba im się, poległem”. No ale nic nie mogłem zrobić, musiałem czytać dalej. A potem znowu zaczęli się śmiać i było w porządku. Ale myślę, że prawda jest taka, że trzepanie gruchy śmieszy wszędzie.
JOE: Kiedy opublikowali [moją książkę] Pudełko w kształcie serca, byłem cały w nerwach. Miałem odczyt w moim miasteczku rodzinnym, przed 120 osobami. Scena, którą miałem zamiar przeczytać była odrobinę nieprzyzwoita, ale ja zdecydowałem się jej trzymać. A więc dziewczyna mówi do gwiazdy rocka: „Ile współczucia! Niezły z ciebie sukinsyn.” A on odpowiada: „Jeśli chcesz współczucia, idź się dupczyć z Jamesem Taylorem.” W sekundzie, w której wypowiedziałem te słowa, w tłumie pojawiła się trójka małych dzieci. Przysięgam, wyrosły jak grzyby po deszczu, nie było ich tam zanim to powiedziałem. Po tym zdarzeniu jakoś swobodniej mi się zrobiło na sercu jeżeli chodzi o czytanie fragmentów prosto z książki, nawet jeśli zawierają niepokojące treści. Nie obchodzi mnie czy moje dziesięcioletnie dzieci usłyszą o jakichś sprośnych albo bulwersujących rzeczach dopóki…
OWEN: Dopóki cię przy tym nie ma.
JOE: Właśnie. Dopóki nie jestem obok i mogę dowieść swojej niewinności.
Czy mimo to twoi synowie przeczytali twoją powieść graficzną Locke & Key? Przecież to komiks…
JOE: Powiedziałem synom, że pod żadnym pozorem nie wolno im przeczytać Locke & Key, więc, oczywiście, zrobili to kiedy mnie nie było w pobliżu. Zaczynając od najmłodszego, który wziął się za to w wieku 8 lat. I to naprawdę nie było dla niego odpowiednie.
OWEN: Podobało im się?
JOE: Tak, bardzo się podobało. Mój najstarszy syn jest przekonany, że komiks odkrywa wszystkie mroczne zakamarki mojej moralności.
Co tak naprawdę każdy z was stara się zgłębić albo wyjaśnić w swoich pracach? Jakimi tematami się zajmujecie? Rodzina, dysfunkcje, śmierć?
JOE i OWEN równocześnie: Masturbacja.
OWEN: U Joego w sensie metaforycznym, u mnie dosłownie [śmiech]. Myślę, że zawsze mam chęć pisać komedie, bo to jest coś, co jest dla mnie w jakimś sensie najbardziej prawdziwe, najbliższe życiu, takiemu jakie je znam, i to własnie chcę odtworzyć. Ale ciężko mi powiedzieć czy mam jakiś swój temat. Dla mnie, najłatwiejszą rzeczą jest stworzyć historię, którą chcę opowiedzieć, a najtrudniejszą odnaleźć głos, który tą historię opowie. I to dlatego tak niewiele swoich powieści kończę. Kiedyś ktoś mnie zapytał: „Co robisz kiedy utkniesz?”, a ja odpowiedziałem: „Porzucam to.” Daje temu kopa w dupę i zaczynam coś nowego. Taką mam metodę, to dlatego kończę jakoś… jedną na dziesięć rozpoczętych książek.
JOE: To jaka jest proporcja pomiędzy ilością napisanych stron a tych, które później idą do publikacji?</b>
OWEN: Ach… ciężko mi nawet o tym myśleć. Pewnie coś równie szalonego jak 50 do 1. 25 do 1.
JOE: Pytam, bo sam wiem, że napisałem setki stron NOS4A2, które potem wylądowały w koszu. Szczególnie na początkowym etapie. Kiedy próbowałem rozkminić kim był „zły facet”, kilka razy poszedłem nie tędy co trzeba i stworzyłem setki stron opisujących wersje Charliego Manxa, które już nie istnieją. A pomiędzy pisaniem Pudełka w kształcie serca i Rogów próbowałem zająć się dwoma czy trzeba innymi powieściami, z którymi coś było nie tak i ostatecznie też kopnąłem je w dupę.
Joe, masz 40 lat, Owen,ty masz 36. Wasz tata przed czterdziestką miał na koncie już ponad dwadzieścia opublikowanych książek. Czy odczuwacie coś w rodzaju frustracji myśląc o tym, że sami nie macie tego grzesznego wręcz tempa produkcji?
JOE: Nasz tata to doprawdy wyjątkowa postać w historii literatury amerykańskiej. Łącznie z NOS4A2 będę miał na koncie cztery publikacje w ciągu dziewięciu lat, co wydaje się całkiem niezłą liczbą, ale nie w porównaniu z tatą. Uważam, że biorąc pod uwagę większość aktualnie tworzących, profesjonalnych amerykańskich pisarzy, obaj z Owenem jesteśmy tak samo płodni jak każdy z nich.
OWEN: Myślę, że ty jesteś bardziej płodny.
JOE: Moim zdaniem najlepszym pisarzem naszego pokolenia jest David Mitchell. Od 1999 roku napisał pięć książek, co wydaje mi się całkiem niezłą wartością. Ale gdyby go porównać z Lee Childem, Stephenem Kingiem albo Elmorem Leonardem, okazałoby się, że David Mitchell tworzy w tempie wręcz agonalnym. Kolejna prawda jest taka, może to przez to, że nasz tata napisał tyle wspaniałych powieści i osiągnął tak wielki sukces, ale wydaje mi się, że Owen i ja… nigdy nie chciałbym wydać słabej książki. Naprawdę w bólach radzę sobie z tym, żeby z niczym się nie śpieszyć i niczego pochopnie nie publikować.
OWEN: Chciałbym pracować szybciej, ale mam obsesję na punkcie tego, żeby wszystko było dobrze. Bardzo ciężko jest sobie odpuścić.
JOE: Panicznym strachem napawa mnie kwestia zawarcia w fabule jednej niepewnej sceny, nawet tego jednego fragmentu, w obszernej pracy, nad którą tracę czas. Mój strach opiera się na obawie, że ktoś odłoży książkę i odejdzie żeby pooglądać coś na YouTube i nigdy już do niej nie wróci. Po drugie, pewna część mojego umysłu podpowiada mi, że gdybym tylko mógł pracować trochę szybciej, mógłbym osiągnąć X albo osiągnąć Y albo jeszcze coś innego, ale wiesz, ta część mnie, która tak naprawdę pisze te historie wydaje się zupełnie nie być zainteresowana osiąganiem tego X czy Y. Wydaje się ją interesować tylko to, żeby odpowiednio poukładać zdania na stronie. A jeśli zajmuje to trzy dni, a nie trzy godziny albo trzy tygodnie zamiast trzech dni, ta kreatywna cząstka mnie cieszy się, że zajmuje jej to akurat tyle czasu. I nigdy nie będę potrafił tego zmienić.
Wasz tata siedzi w tym wszystkim o wiele dłużej niż wy. To też ma pewnie ogromne znaczenie.
JOE: Sądzę, że razem z naszym tatą i kilkoma innymi pisarzami, którzy osiągnęli prawie najwyższy poziom sukcesu, jaki można osiągnąć w związku z wydawaniem książek, w końcu odkryliśmy, że istnieje wokół nas cały mechanizm, który nakręca wszystko w kierunku ukończenia pracy. Kiedy ulubiony autor produkuje w powolnym tempie, osobiście zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie żongluje kilkoma piłeczkami naraz. Bardzo rzadko się zdarza, w przypadku powieściopisarzy, że istnieje wokół nich ten rodzaj mechanizmu, jaki istnieje na przykład wokół reżysera pokroju Stephena Spielberga, w którym wszystkie ostre krawędzie jego życia osobistego zostają wygładzone, tak żeby pozwolić mu skupić się na tym, co robi najlepiej i co jest w stanie zrobić tylko on.
Na czym polegają podobieństwa i różnice pomiędzy waszą pracą?
OWEN: Joe się koncentruje; ma dobrą etykę pracy, robi wszystko to, czego ja nie robię. Myślę, że ruch postępowy naprzód jest o wiele silniejszy w gabinecie Joego niż w moim. Obaj pracujemy codziennie, tak jak na normalnym stanowisku, ale on czuje się w tym wszystkim o wiele pewniej.
JOE: Nie jestem pewien czy to prawda. Czasem wydaje mi się, że Owen ma o wiele bardziej architektoniczne podejście do swoje pracy. Wszystkie części do siebie pasują, a łączą je niemal perfekcyjne szwy. Jeżeli o mnie chodzi, jeśli opowieść jest dobrze zszyta, to tylko dlatego, że udało mi się to zrobić już po fakcie.
OWEN: Myślę, że to prawie niemożliwe żeby zredagować coś „ostatecznie”. Według mnie można ulepszać coś niemal bez końca.
JOE: Jednym z moich osobistych bohaterów jest Bernard Malamud. Napisał, jak sądzę, siedem książek, a zajmowało mu to jakieś siedem, osiem lat żeby dokończyć powieść. I każda jedna… nawet najdrobniejsza praca to zadziwiające arcydzieło. I osobiście myślę, że to idealny dowód na to, że tak naprawdę nigdy nie można skorygować czegoś wystarczająco. Nie można.
Jak doszło do tego, że zdecydowaliście się poświęcić życie pisaniu?
OWEN: Mam nadzieję, że Joe znajdzie dobrą odpowiedź na to pytanie, bo jeżeli o mnie chodzi nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której przeczytałem książkę i stwierdziłem: „To właśnie chciałbym robić.” To było bardziej w stylu: Uwielbiam czytać, lubię opowiadać, ćwiczyłem, w końcu to wszystko jakoś zaczęło żyć.
JOE: Nie sądzę, żeby istniał jakiś jeden, konkretny moment, w którym stwierdziłem: To jest to! Ale wracałem ze szkoły do domu, w którym mama siedząc w swoim pokoju stukała w klawisze swojej maszyny do pisania w kolorze pomidorów, a tata w gabinecie na górze ślęczał anad edytorem tekstu ze świecącymi zielonymi literami na czarnym ekranie. I oboje tworzyli. A więc sam, zanim osiągnąłem wiek 11, 12 lat zaabsorbowałem, że jeśli będziesz spędzać trochę czasu każdego popołudnia tworząc, w końcu ci się to opłaci. Jako 12-letnie dziecko otrzymałem formalną odmowę publikacji mojej historii o Spider-Manie od Marvel Comics. Ówczesny redaktor naczelny, Jim Shooter, dopisał notatkę pod moim tekstem, ale była na tyle nieczytelna, że do dzisiaj właściwie nie wiem co było tam napisane. Całkiem możliwe, że napisał: „Chłopcze, to najgorsza praca ze wszystkich, które przeczytaliśmy. To było straszne.” Ale przecież nie porafiłem tego rozgryźć, więc założyłem, że było to: „Wspaniale! Próbuj dalej.” Miałem w głowie myśli w stylu: „O tak! Będę próbował! To tylko kwestia czasu kiedy zacznę pisać dla Marvela!.”
Czy w domu kładło się duży nacisk na wartość historii?
JOE: Zawsze byliśmy rodziną, w której namiętnie czytywało się książki. Rozmowy przy obiedzie to były konwersacje o literaturze, o tym pisarzu, albo o tamtej publikacji. A po obiedzie często zdarzało się, że rodzinnie wybieraliśmy książkę, a potem wspólnie czytaliśmy, podając ją sobie z rąk do rąk. Cała podbudowa naszych myśli oparta była na pisarzach, opowiadaniach, zawartości literackiej i kreacji scen, a więc w tym sensie fach, bardziej fach niż sztuka, był ciągłym obiektem naszych konwersacji.
Czy kiedykolwiek buntowaliście się odrzucając tą kulturę rodzinną?
JOE: Nie, ale ja dużo zrobiłem żeby zmienić nazwisko.
OWEN: Były takie trzy lata w szkole średniej, kiedy wszyscy musieli mówić do ciebie Ellis, prawda? Ellis Moriarty?
JOE: Tak. Pamiętam, że rodzice byli tym faktem trochę zaniepokojeni. Myślałem o tym żeby nie tylko używać pseudonimu literackiego, ale legalnie zmienić nazwisko. Byłem tym typem dzieciaka, który naprawdę był z ojcem bardzo blisko, kochał tatę, był z nim mocno związany emocjonalnie, a równocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jest tą ogromną, majaczącą na horyzoncie postacią ze świata pop kultury i bardzo ciężko będzie mi wyrobić sobie własną przestrzeń. I wtedy wpadłem na pomysł zaangażowania się w film albo pisarstwo. Wiem, że Owen też się z tym zmagał, i wiem, że jednym ze sposobów, w jaki sobie tym poradził było to, że zdecydował się skręcić z autostrady w lewo i tworzyć niemal kompletnie inny rodzaj fikcji.
OWEN: Chodzi o to, że w swoim zwykłym życiu chcesz być synem Stephena Kinga, więc gdzie jest punkt, w którym twoje zwyczajne życie spotyka się z życiem publicznym? Robi się z tego niezły węzeł.
Tak się wydaje.
JOE: Jest to też trudne o tyle, że obaj jesteśmy ogromnie dumni z pracy taty. Pomijając fakt, że go kocham, że jesteśmy sobie bardzo bliscy, codziennie ze sobą rozmawiamy, jesteśmy dla siebie jak najlepsi przyjaciele i w ogóle, jestem wielkim fanem Stephena Kinga. Uwielbiam wszystkie jego książki. Martwą strefę czytałem jakieś dwadzieścia razy. Ale wydaje mi się, że każdy artysta musi się zmierzyć z podobnymi wyzwaniami. To chyba Malamud powiedział kiedyś, że pierwszym i najważniejszym wytworem artysty jest on sam. Twój pierwszy twór stara się wykreować tożsamość. I jeśli uda ci się ta pierwsza magiczna sztuczka, to potem wszystkie inne prace w naturalny sposób z tego wypłyną. Tak więc z jednej strony wydaje się, że Owen i ja obaj zmuszeni byliśmy zmagać się z czymś naprawdę wyjątkowym i dziwnym. A z drugiej strony…
OWEN: To całkiem normalne.
JOE: Myślę, że w pewnym sensie to jest normalne! I wiesz co? Nie tylko to; każdy pisarz, każdy dobry pisarz, jest dzieckiem innego pisarza. Może nie być nim przez więzy krwi, ale mimo wszystko jest dzieckiem pisarza. Nasz tata jest synem Richarda Mathesona, i wyraził taką opinię w bardzo konkretny sposób. Jim Harrison jest dzieckim Ernesta Hemingwaya. Tobias Wolff także. Michael Chabon mówi, że każdy rodzaj fikcji to fikcja tworzona przez fana, że każdy autor, który decyduje się napisać książkę, w jakimś sensie ma w głowie powieści, które jego samego zachwyciły i sam chce żeby jego książki sprawiły, że ktoś cos takiego poczuje.
Nie można też zapominać o tym, Joe, że pisząc horrory byłbyś porównywany do Stephena Kinga dokładnie tak często będąc jego synem, jak gdybyś nim nie był.
JOE: Poszedłem raz do księgarni, jeszcze w latach osiemdziesiątych, i znalazłem cały dział z horrorami, który ktoś nazwał po prostu 'Stephen King’. A były tam też książki innych autorów. Była całka półka Deana Koontza i w ogóle, ale to wszystko było trochę tak jakby: 'Tu znajdziesz dzieła Stephena Kinga… i wszystkich innych ludzi, którzy chcieliby być Stephenem Kingiem’.
OWEN: Dlatego właśnie sytuacja Joego jest szczególnie wyjątkowa. Ma nad sobą podwójny cień, fakt, że jest synem Stephena Kinga i fakt, że cały gatunek to tak naprawdę 'Stephen King’.
Wydaje się, że pomimo tego, że macie własny styl, przy czytaniu waszych książek daje się wyczuć tą delikatną warstewkę Stephena Kinga. Jedna z postaci ma St. Bernarda, a ja myślę Cujo. Czytam Gasmask Man, a przed oczami mam Trashcan Mana.
JOE: W NOS4A2 można znaleźć wiele trików w stylu „Gdzie jest Wally?” odnośnie Stephena Kinga. Wszystko to było celowe i zaplanowane. Pomyślałem, zamiast uciekać od Stephena Kinga, wybiegnę mu naprzeciw.
NOS4A2 to chyba jak dotąd twoje największe osiągnięcie.
JOE: Cała książka to próba pójścia trochę dalej niż zdarzało mi się wcześniej i oczywiście większe ryzyko. Nigdy wcześniej nie napisałem książki przerzucając perspektywę z postaci na postać. Chciałem stworzyć coś, czego akcja nie obejmuje okresu jednego tygodnia, ale większej części życia. Nigdy nie stworzyłem głównego bohatera – kobiety. Chciałem tak naprawdę wiedzieć kim była i jak to się stało, że wyrósł z niej taki a nie inny dorosły. Wszystko w NOS4A2 jest na większą skalę. To taki mój „zestaw supersize”.
Owen, Booth Dylan to ogromne osiągnięcie jeżeli chodzi o budowanie postaci. Czy przy tworzeniu wzorowałeś się do pewnego stopnia na Orsonie Wellesie?
OWEN: Booth pracuje z Orsonem Wellesem, który pojawia się przelotnie w kilku scenach, ale Booth jest bardzie jak Vincent Price albo Boris Karloff. Pod wieloma względami jest jak Orson Welles dla ubogich. Ma tyle samo wspólnego z Donaldem Pleasencem i Malcolmem McDowellem, jest tym typem aktora w filmach klasy B, a jego pojawienie się w przemyśle filmowym jest dziełem szczęśliwego przypadku. Było jeszcze kilka innych rzeczy, które zainspirowały mnie przy pisaniu książki, i jestem pewny, że jedną z nich było to, że uwielbiam filmy Orsona Wellesa, i podobnie jak inni ludzie, mam obsesje na punkcie wszystkiego, czego nie udało mu się zrobić i wszystkiego, co próbował zrobić. Poświęcił ponad dwadzieścia lat na filmowaniu fragmentów materiału. Double Feature ma wiele wspólnego z tymi straconymi filmami.
JOE: Nawiązując do wspomnianego już Chabona, myślę że to, co jest w Double Feature interesujące to ten olbrzymi nacisk na postacie, które prześladują rzeczy, których nie udało im się zrealizować, a to w pewnym sensie przypomina mi Cudownych chłopców. Ta książka opowiada tak naprawdę o dramacie związanym z tym czego nie udało ci się zrobić, o wszystkim co myślałeś, że masz w sobie, a nigdy nie zdołałeś tego wyswobodzić, o obietnicach, z których nie byłeś w stanie się wywiązać. Uważam, że to jeden z najbardziej tragicznych tematów, a w pewnym sensie również wyjątkowo amerykański temat.
Właśnie trwają prace nad ekranizacją powieści Joego, Rogi, w której jedną z ról ma zagrać Daniel Radcliffe. Załóżmy, że na podstawie waszych nowych książek też miałyby powstać filmy. Kogo chcielibyście zobaczyć jako odtwórców stworzonych przez was postaci?
JOE: Generalnie nie lubię obsadzać ról na podstawie książek. Wolę jak robią to czytelnicy. Hipotetycznie jednak, tylko po to żeby rzucić jakimś nazwiskiem: Jennifer Lawrence mogłaby zagrać Vic jako nastolatkę, a potem młodą matkę.
OWEN: Każdy starszy aktor na świecie chciałby zagrać Charliego Manxa, nieprawdaż? Mógłby to być Christopher Walken albo Paul Giamatti… Kevin Spacey byłby świetny.
JOE: Na postać Bootha trzeba by było znaleźć kogoś o groźnym, masywnym wyglądzie, kogoś kto zniekształcałby każde zdjęcie, na którym by się znalazł.
OWEN: Gdyby tylko Kelsey Grammer był trochę większy… On ma ten wellsowski głos…
JOE: Nieeee, nie Kelsey Grammer.
OWEN: John Goodman.
JOE: John Goodman byłby w porządku. A Bill Murray byłby strzałem w dziesiątkę.
A co z Rickiem Savini, tą silną, niezależną postacią, którą stworzyłeś? Cały czas wyobrażałam go sobie jako Johna Hawkesa, dopóki nie zobaczyłam twojego tekstu na Grantlandzie o Stevie Buscemi i zdałam sobie sprawę, że może to ten…
OWEN: Myślałem o Stevie Buscemi, Paulu Giamatti, John Hawkes to naprawdę dobry pomysł, rodzaj zlepku wszystkich tych niezbyt okazałych fizycznie aktorów kina niezależnego w stylu Ricka.
Czy zwyczajne napięcia związane z braterską rywalizacją pojawiają się również w waszym przypadku?
JOE: Ja zawsze byłem zahukany. On był pięć lat młodszy ode mnie, ale masywny i czasami okazywał brak skrupułów, którego ja nigdy nie umiałem okazać, byłem strasznie wrażliwy. Nigdy nie wybaczyłem mu tego, że kiedyś, podczas zapasów, zdarł mi moją ulubioną koszulkę z Bobem Dylanem prosto z pleców.
OWEN: Ciągle dostawał ode mnie po dupie.
JOE: Ale dla większości z tych naszych braterskich pojedynków, tak naprawdę ciężko było znaleźć jakiś powód, i skończyliśmy z tym jeszcze jako dzieciaki.
A więc nie pozostało nic z tych dawnych napięć w waszym życiu jako profesjonalnych pisarzy?
JOE: Powiem tak: Kiedy przeczytałem Double Feature – z resztą podobnie miałem z Jesteśmy w tym wszyscy razem, w pewnym sensie mnie wcięło. Przez jakiś czas potem zastanawiałem się czy ja byłbym w stanie to napisać. Jest moim bratem i nie łudzę się, że ktokolwiek weźmie to za dobrą monetę, ale naprawdę strasznie się śmiałem czytając tę książkę.
OWEN: Łatwo jest czytać powieści Joego i po prostu być ich miłośnikiem, nie mam poczucia konkurencji. Zdarzało nam się trochę wspólnie popisać, i kiedy to robimy to wszystko scala się zupełnie bezproblemowo, ale nie sądzę, że nasze style pisania są bardzo podobne.
JOE: Ja potrafię poczuć pewien rodzaj zazdrości kiedy czytam coś w stylu Double Feature, ale to taka całkiem pozytywna zazdrość. Bez odrobiny rozżalenia. Jestem naprawdę zszokowany tym jak dobra jest ta książka i to właśnie ten rodzaj pisania do jakiego aspiruję. W zeszłym roku przeczytałem książkę Jessa Waltera The Financial Lives of the Poets i ogromnie podobało mi się, że to w jak idealny sposób odzwierciedla aktualne życie, i tego właśnie jest bardzo wiele w Double Feature. Czasami mam wrazenie, że to tego chciałbym więcej w mojej twórczości, mówienia o warunkach życia, w jakich ono się się toczy właśnie w tej konkretnej chwili.
Czy też w jakimś sensie masz takie podejście, Owen?
OWEN: Ja uwielbiam książki Joego w sposób zupełnie pozbawiony zazdrości, bo po prostu wiem, że nigdy nie byłbym w stanie napisać czegoś podobnego. Zdarza mi się czytać różnego rodzaju książki i łapać się na tym, że myślę: Znowu mnie, kurwa, ktoś ubiegł. W takich chwilach mógłbym go, albo ją, zabić za to, że napisał coś, co powinno prawnie należeć do mnie. Ale jeżeli chodzi o książki Joego, nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego. Tak więc mogę być po prostu fanem, a taki rodzaj czytania w jakimś sensie cenię sobie najbardziej, bo nie zastanawiam się zbyt wiele nad tym, w jaki sposób to stworzył, podczas gdy w przypadku innych gatunków książek, zastanawiam się nad tym bardzo dużo. Czy mógłbym napisać coś w tym stylu? Albo Co to za trik, którego tu użył? Jeśli chodzi o Joego, jestem po prostu fanem.