Rozmowa z Joe Hillem o procesie twórczym i planach na kolejne lata

Rozmowa dla The Joe Hill Collection i The Joe Hill Bibliography

Dziękuję bardzo za poświęcenie czasu na ten wywiad.

Cała przyjemność po mojej stronie, Marco, Ben. Cieszę się, dzięki, że ze mną rozmawiacie.

Na początek mamy kilka pytań o twoje pisanie i proces twórczy.

Dobrze.

Jak wybierasz odpowiednie miejsce akcji historii? Czy przychodzi ci to naturalnie, czy raczej robisz wcześniej research zanim osadzisz scenę?

Miejsce akcji jest ważne, bo często w moich opowiadaniach pojawiają się rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją, jak duchy czy wilkołaki, i wtedy prosisz czytelnika, żeby zawiesił swoją niewiarę. Jednym ze sposobów, aby przekonać go do takiego zawieszenia niewiary, jest podanie faktu za faktem, za faktem i często można to zrobić właśnie przez opis miejsca akcji. Jeśli osadzę historię w Nowej Anglii, wiem, jakie tam są drogi. Wiem, jakie są tam zawody. Wiem, jakie są pory roku, wiem, jak wygląda wysłanie dziecka do szkoły w Nowej Anglii. Mam wrażenie, że znam te rzeczy i mogę o nich pisać swobodnie, z pewnością i autorytetem. A jeśli uwierzysz mi w opis dróg, jeśli uwierzysz mi w opis pogody i w opis domów, to może uwierzysz mi również wtedy, gdy wprowadzę na scenę ducha. Poza tym powiedziałbym, że często sama historia podpowiada miejsce akcji. Miałem opowiadanie, które napisałem tutaj, w Wielkiej Brytanii, zatytułowane Stacja Wolverton, i napisałem je w trakcie trasy promocyjnej książki. Pracowałem nad nim odręcznie, podróżując angielskimi pociągami. To historia o mężczyźnie w angielskim pociągu, który spotyka wilkołaka i trafia do miasteczka pełnego wilkołaków. Dla mnie miejsce akcji i sam pomysł były ze sobą nierozerwalnie związane. Jedno wynikało z drugiego. I myślę, że zazwyczaj tak właśnie jest, często to koncepcja sugeruje miejsce akcji.

Teraz coś trochę bardziej związanego z językiem pisania. Coś, co zwróciło moją uwagę, kiedy kilka dni temu wysłałeś najnowszy numer Escape Hatch, i użyłeś słowa „blighty”, które jest brytyjskim slangiem. Zastanawiam się – przyjeżdżasz teraz do Wielkiej Brytanii częściej, prawda?

Tak, dokładnie.

Czy zdarza ci się używać więcej slangu, czy też on w jakiś sposób wkrada się do twojej twórczości?

Cóż, to, co się słyszy, często znajduje drogę do tekstu, a ja jestem żonaty z Angielką, więc część jej słownictwa czasem przenika do moich książek. Ale trzeba z tym uważać, bo mam szczególnie amerykański głos i, jako Amerykanin… Zawsze wydawało mi się to dziwne, kiedy Madonna wyszła za Guya Ritchiego i nagle zaczęła mówić jak angielska dama. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Chwileczkę… przecież dorastałaś w New Jersey! Czemu nagle trzymasz filiżankę herbaty z małym palcem w górze?” To nie brzmi dla mnie autentycznie. Dlatego czuję, że mam wyczucie własnego głosu i jestem w nim mocno zakorzeniony. Wciąż mówię „eggplants”, a nie „aubergines”.

I pytanie w podobnym tonie – oczywiście, mając bliźnięta, czytasz dużo książek dla dzieci, a one mają inne tempo, inną strukturę językową. Czy uważasz, że to też na ciebie wpływa?

Nie wiem, czy to wpływa, ale wiem, że zawsze sprawia mi to przyjemność. I zawsze zwracam uwagę. Więc nieważne, czy czytam, wiesz… Na początku tego roku przeczytałem Drobiazgi takie jak te Claire Keegan, piękną książkę o irlandzkich pralniach w latach 70. i 80. Świetna powieść. Uwielbiam to, jak jej zdania wyglądają na stronie. I ona pisze dla dorosłych, zdecydowanie dla dojrzałej, literackiej publiczności, prawdopodobnie o dość wymagających gustach, wiesz? Ale czytam też, na przykład, bliźniętom Tygrysa, który przyszedł na herbatę Judith Kerr. Czytałem też poezję A.A. Milne’a i ten język też mnie fascynuje. Myślę, że rytm zdań Judith Kerr w Tygrysie, który przyszedł na herbatę wyjaśnia, dlaczego ta książka nie była ani razu wycofana z druku od jakichś 50 lat. Ona skupia się na wszystkich rzeczach, na których dzieciom naprawdę zależy: co było jedzone na posiłek, kto ile zjadł, tego typu rzeczy. Matka, ojciec i córka idą wieczorem do kawiarni i Kerr wspomina, że wszystkie samochody mają włączone reflektory, to coś, co naprawdę robi wrażenie, gdy ma się trzy lata. Kiedy masz trzydzieści, już cię to nie obchodzi, ale gdy masz trzy lata, to magia. I uważam, że to ciekawe, iż Judith Kerr potrafiła skupić się dokładnie na tych szczegółach, których dziecko potrzebuje, żeby historia ożyła.

Wspomniałeś, że skończyłeś serię opowiadań?

Tak, napisałem sześć jedno po drugim, czekając na… King Sorrow. Następna powieść, jest moją najdłuższą książką, prawdopodobnie ostatnią tak długą.

Czy możesz nam już coś o niej powiedzieć?

Jasne, porozmawiajmy o tym. Powiem tylko, że gdy mój redaktor miał drugi szkic, nie do końca wiedziałem, co będę robił dalej. Miałem już trochę napisane z kolejnej powieści, ale to projekt, który wymaga sporo researchu, więc czekałem na raport od mojego asystenta i w tym czasie napisałem sześć opowiadań jedno po drugim. Niektóre z nich… The Pram już się ukazało, to jedno z nich. A Sign Of The Times też wyszło. Ushers znalazło wydawcę i ukaże się, kiedy przyjdzie na to czas, ogłosimy to wkrótce. Jest też opowiadanie A Little Payback, którego jeszcze nie miałem okazji poprawić i nie wiem, czy to będzie ostateczny tytuł. Jest Jackknife, to już tytuł ostateczny i jestem z niego naprawdę zadowolony.

Jest krótki i mocny.

Tak, lubię Jackknife. Jest też opowiadanie The Dinner Bell, które powstało trochę później. Nie wiem dokładnie, gdzie wszystkie te teksty się ukażą. Prawa do ekranizacji Ushers zostały zakupione przez Sony Screen Gems jeszcze przed premierą, to naprawdę dziwne, gdy coś takiego się zdarza. Dość nietypowe, więc chyba napisałem coś dobrego.

Świetna wiadomość. I pytanie z tym związane – napisałeś te opowiadania, kiedy pracowałeś nad powieścią?

 Tak, ale raczej pomiędzy. Odłożyłem King Sorrow i w tamtym momencie nie pracowałem nad Hunger, więc miałem chwilę, żeby po prostu napisać sporo nowych rzeczy.

A potem wróciłeś do King Sorrow ze świeżym spojrzeniem?

Tak, potem King Sorrow wrócił do mnie po poprawkach i trzeba było się za to zabrać. To nie do końca tak wyglądało chronologicznie, ale w ogólnym zarysie tak. Myślę, że właściwie napisałem opowiadania, potem trochę scenariuszy, potem Hunger, a dopiero potem wrócił King Sorrow. Więc działo się sporo, bo King Sorrow jest naprawdę długą książką. Z tych sześciu opowiadań, w pewnym sensie Ushers jest chyba moim ulubionym. I czułem to jeszcze zanim Sony kupiło prawa. Pomyślałem: Ushers to to, które od razu „zaskoczyło” już w pierwszym szkicu. To opowiadanie rusza jak… wystrzał z pistoletu. To miłe uczucie. Niezbyt często się zdarza. Jesteście wolni też tak powstawało. Co jeszcze? Niewiele takich przypadków. Napisałem wiele historii, z których jestem bardzo dumny i które bardzo kocham, ale były trudne. Na przykład Faun, to była ciężka praca. Naprawdę się z nim zmagałem. Ostatecznie jestem zadowolony z efektu, ale na pewno nie było to jak Ushers, gdzie po prostu napisałem, skończyłem i pomyślałem: chyba trafiłem w dziesiątkę.

Czyli kiedy wychodzi dobrze, to nie jest tak, że proces jest zawsze taki sam?

Tak, myślę, że czasami, kiedy pisanie idzie łatwo, dzieje się tak dlatego, że masz nie tylko pomysł i bohaterów, ale widzisz też strukturę. Więc może być to coś wyjątkowego. Na przykład kiedy pisałem Jesteście wolni… To historia rozgrywająca się w samolocie w dniu wybuchu III wojny światowej. I bardzo szybko zorientowałem się, że odwiedzimy trzy części samolotu: Pierwszą klasę, ekonomiczną i kokpit. I że w każdej części będą trzej bohaterowie, a za każdym razem, gdy tam wrócimy, będzie to z perspektywy innej postaci. W kokpicie, raz z punktu widzenia stewardesy, innym razem z punktu widzenia pilota, i tak dalej. 9 postaci, 9 scen, 3 lokalizacje. To było prawie jak równanie matematyczne. Dlatego pisanie tego tekstu było łatwe, bo miałem strukturę. A często opowiadanie jest trudniejsze, bo jeszcze nie znasz struktury, albo nie do końca masz wykreowane postacie, albo nie wiesz, jak doprowadzić całość do końca. Wtedy trzeba błądzić, dopóki nie znajdzie się właściwych elementów równania.

Czy wciąż potrafisz czytać książki jak „dziewiczy” czytelnik?

Och, tak.

Czyli przeczytać coś i powiedzieć: „To jest dla mnie nowe”?

Tak, cały czas. Cały czas. Daję się porwać książkom i zakochuję się w nich, i myślę: „To jest najlepsza rzecz na świecie”. Wiesz, jestem dość powolnym czytelnikiem. Ale powodem, dla którego czytam powoli, nie jest brak zainteresowania, tylko wręcz przeciwnie, jestem zbyt zainteresowany. Przeczytam dwie strony i tak się ekscytuję, że muszę wstać, zrobić sobie herbatę i pomyśleć o tym, co właśnie przeczytałem. Mam coś takiego: „O mój Boże! Nie wierzę, że to się właśnie wydarzyło. Co oni teraz zrobią?”. Jest taki komik, który ma żart o małych dzieciach i mówi: „Kiedy jesteś małym dzieckiem, nie masz żadnej kontroli nad swoimi emocjami”. Więc kiedy leci kreskówka i dziecko zobaczy SpongeBoba, nie może w to uwierzyć i biegnie po schodach do rodziców, krzycząc: „SpongeBob jest w telewizji! SpongeBob jest w telewizji!”. A rodzice odpowiadają: „To idź go oglądać!”, a dziecko: „Taaaak!!!” i biegnie z powrotem na górę, żeby oglądać. A ja mam 51 lat i wciąż jestem jak to dziecko. Czytam książkę i myślę: „O mój Boże, nie wierzę w to!”. I tak, w tym roku zdarzyło mi się to wiele razy. Drobiazgi takie jak te Claire Keegan – po prostu piękno, język, oddanie atmosfery konkretnego czasu i miejsca, Irlandia na początku lat 80. – byłem całkowicie pochłonięty tą książką. The Horse Willy’ego Vlautina – uwielbiam jego twórczość i przeczytam wszystko, co napisze. Świetna powieść grozy Lost Man’s Lane Scotta Carsona – jeśli kochasz Stranger Things, nie będziesz mógł się jej oprzeć. Co jeszcze? Przeczytałem właśnie powieść Tany French. Ona pisze kryminały, ale czasami jej książki mają klimat z pogranicza horroru. Przeczytałem Faithful Place i bardzo mi się podobała, nawet jeśli odgadłem, kto jest zabójcą, już na trzydziestej stronie. Ale tu nie chodziło o zaskoczenie, jej książki są trochę jak grecka tragedia. Wiesz, jak to się skończy, wiesz, że będzie źle, ale i tak dajesz się porwać emocjom bohaterów.

Kilka pytań o projekty w trakcie realizacji. Wspominałeś już o trzech innych opowiadaniach, które jeszcze nie zostały wydane, więc pomińmy to. W newsletterze, który wysłałeś w zeszłym tygodniu, napisałeś, że zaczynasz pracę nad nowym czy kolejnym projektem. To będzie Hunger, Up The Chimney Down, czy coś zupełnie innego?

Zobaczmy… czy ja powiedziałem, że zaczynam nowy projekt? Nie wiem, co miałem na myśli.

No, ja to tak zrozumiałem.

Myślę, że chodziło mi o to, że jestem blisko skończenia trzeciego szkicu King Sorrow. Ta książka jest mniej więcej tak długa jak Dallas ’63, w tej samej skali co Strażak i NOS4A2. Akcja rozciąga się na prawie 25 lat. Skupia się na sześciu przyjaciołach, których poznajemy na studiach w 1989 roku, i prowadzi nas aż do 2016 roku. A kiedy skończę, wrócę do pracy nad kolejną powieścią, która nosi tytuł Hunger. King Sorrow to moja najdłuższa książka, a Hunger prawdopodobnie będzie najkrótsza, krótsza nawet niż Pudełko w kształcie serca. Pod pewnymi względami King Sorrow to jedna powieść, ale trochę też jakby trzy lub cztery krótsze powieści połączone w jedną historię o tej grupie przyjaciół. Nie wiem, czy mogę mówić o fabule, ale i tak ci opowiem. Ci przyjaciele poznają się w 1989 roku, interesują się okultyzmem, ale tak dla zabawy, nikt nie traktuje tego poważnie. Jeden z nich wpada w kłopoty z przestępcami, naprawdę nieprzyjemnymi ludźmi, i cała grupa żartuje, że mogliby wezwać smoka z miejsca zwanego Long Dark, żeby pozbył się tych, którzy mu zagrażają. Udaje im się przywołać Króla Smutku, ale zawierają z nim umowę, której początkowo nie rozumieją, a okazuje się, że muszą dostarczać mu ludzką ofiarę w każdą Wielkanoc do końca życia. Sam Król Smutku jest świetną postacią do pisania, to smok w klasie Smauga, który od czasu do czasu może przebić się do naszego świata. I to w zasadzie cała fabuła.

Trzeci szkic prawie skończony, myślisz, że będzie czwarty, piąty, szósty?

Prawie skończony i ciekawe jest to, że długo pracowałem nad pierwszą częścią. Naprawdę się w nią wgryzałem, wycinałem fragmenty, zmieniałem różne rzeczy i myślałem: „O rany, przy tym tempie ta książka wyjdzie dopiero w 2030 roku”. Ale dziwnie się złożyło, że po zakończeniu pierwszej części reszta poszła bardzo szybko. Potrzebowałem tylko półtora tygodnia na przepisanie drugiej części, parę tygodni na trzecią i tak dalej. Może to wcale nie jest zaskoczenie, uważam, że początki są często trudniejsze niż reszta. Kiedy już znasz wszystkich bohaterów i masz ustawioną sytuację, możesz się bawić. Książka zawiera wiele dużych scen akcji, sporo nieoczekiwanych, przerażających momentów. Dzieciaki, które poznajemy, przez lata ładują się w niezłe nadprzyrodzone tarapaty. Tak na marginesie, sposób na napisanie King Sorrow znalazłem, pisząc Jesteście wolni, bo podobnie jak tam mamy sześciu przyjaciół, książka ma pięć części, a każda opowiedziana jest z perspektywy innej osoby z grupy. Myślę, że ludzie, którzy lubili NOS4A2 i Pudełko w kształcie serca, będą się świetnie bawić przy King Sorrow. To zdecydowanie książka w tym samym klimacie.

Więc mam nadzieję, że gdzieś w przyszłym roku… pewnie nie w 2024 ale…

Nie, myślę, że to będzie raczej lato albo nawet wczesna jesień 2025. Wiem, że moi wydawcy, i kocham ich za to, chcą dać tej książce dużą kampanię promocyjną. Ale to oznacza, że przejdzie ona przez wydawniczy proces bardzo powoli. Kiedyś można było skończyć książkę i zobaczyć ją w druku po siedmiu miesiącach. Teraz mija rok od oddania ostatecznej wersji do pojawienia się jej w księgarniach. A ja jeszcze tej wersji ostatecznej nie oddałem. Hunger jest bardziej jak Rogi albo Strażak, w tym sensie, że może trochę odbiega od mojego typowego stylu. To trochę jak w baseballu, chcesz rzucić fastballa, prosto w środek, ale od czasu do czasu chcesz rzucić krzywą, żeby wybić pałkarzy z rytmu. Kiedy przywiązujesz się do autora, są rzeczy, które chcesz, żeby robił, przy NOS4A2 i King Sorrow staram się dawać ludziom więcej tego, co podobało im się w Pudełku w kształcie serca. Ale są też inne powieści, w których robię coś trochę innego, żeby uniknąć znużenia. I mam nadzieję, że publiczność przyjmie je równie dobrze.

Porozmawiajmy o sequelu Locke & Key. O World War Key, jak daleko jest Gabriel…

Panowie, nie wiem, czy to powstanie. Chciałbym, ale… ożeniłem się, urodziły mi się bliźniaki, a w tym czasie pracowałem nad wieloma scenariuszami. Skupiłem się na pisaniu scenariuszy i komiksów. Zrobiłem serię Hill House, napisałem Dying Is Easy, Locke & Key: Złoty wiek, Blady batalion i crossover z Sandmanem. Przez jakiś czas byłem praktycznie pełnoetatowym scenarzystą komiksowym. Potem skończyłem 50 lat i zacząłem się zastanawiać, co chcę robić w tej dekadzie. I pomyślałem, że nigdy nie byłem pisarzem w tempie „książka na rok”. Nigdy nie byłem tym gościem, który co roku wypuszcza nową powieść. Chyba chciałbym tego spróbować. Mam cztery opublikowane powieści. Chciałbym dojść do dziesięciu, a gdybym mógł to zrobić w sześć lat, byłoby super. Plan jest więc taki: King Sorrow w 2025, Hunger w 2026, kolejna klasyczna powieść grozy w 2027, a potem Gunpowder. To dałoby sześć powieści w sześć lat, choć pewnie będzie to raczej trzy powieści i zbiór opowiadań, trzy powieści i zbiór opowiadań. czyli sześć książek w osiem lat, ale z nadzieją, że co roku pojawi się nowa pozycja. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale myślę, że dam radę. Kluczem jest, żeby codziennie rano najpierw pisać powieść, a dopiero potem zabierać się za scenariusze czy komiksy. Przez większość kariery byłem jednocześnie powieściopisarzem i scenarzystą komiksów, a w pewnym sensie bardziej tym drugim. Teraz odwracam kolejność, staję się pełnoetatowym powieściopisarzem i odkładam komiksy, dopóki nie skończę tych sześciu książek. Więc jeśli pojawi się jeszcze Locke & Key, to dopiero po trzech kolejnych powieściach, a może i później. Przykro mi.

Zadowolimy się dobrą powieścią, więc bez obaw.

Tak, to byłoby fajne. Myślę, że powieść rocznie… To prowadzi nas do Gunpowder. Gunpowder będzie jedną z tych sześciu powieści. Jeszcze nie wiem, w jakiej kolejności. Myślę, że będzie to: King Sorrow, Hunger, kolejna klasyczna powieść grozy, a potem Gunpowder. Jeśli nie czwarta, to szósta. Ale Gunpowder to projekt trochę z boku, nie jak King Sorrow czy Pudełko w kształcie serca, tylko coś jak Strażak czy Rogi. Rzut krzywą. Nigdy nie zrobiłbym dwóch książek w stylu Strażaka jedna po drugiej. To samo z Rogami. Miałem szczęście, że mam wiernych czytelników, którzy byli gotowi podążać za mną w dość dziwne miejsca. Ale zasadniczo myślę, że naprawdę lubią historie w stylu Pudełka w kształcie serca, King Sorrow czy NOS4A2. Dlatego ważne jest, żeby pisać też takie książki – klasyczne, straszące. Uwielbiam to i czytelnicy też się tym ekscytują. To trochę jak z AC/DC – może spodobać się się ich akustyczny album, ale nie chcesz, żeby robili to za każdym razem. Chcesz, żeby wysadzili głośniki.

Więc Gunpowder – początkowo plan był taki, by zrobić cztery nowele?

Tak, nadal tak będzie. Będzie Slave Girls Of Gunpowder, zaznaczam, że to tytuł ironiczny, a nie poważny hołd dla Johna Normana, bo ktoś mógłby się rozczarować. Mam też tytuły trzeciej i czwartej części. Każda nowela jest samodzielna, ale wszystkie razem złożą się na powieść Gunpowder. Prawdopodobnie Slave Girls Of Gunpowder i kolejna nowela wyjdą osobno w PS Publishing, a potem całość zostanie zebrana w jedną książkę. Czwarta część raczej nie ukaże się jako osobna publikacja PS, ale będzie częścią powieści. Podobnie jak Hunger czy opowiadanie Nałądowany ze zbioru Dziwna pogoda, to historia, którą od dawna mam w głowie w całości. Problemem jest tylko znalezienie czasu, żeby ją napisać. Zresztą Hunger też tak powstało, od sześciu czy siedmiu lat miałem początek, środek i koniec.

A Up The Chimney Down trafiło na boczny tor albo do szuflady?

Myślę, że Up The Chimney Down może ostatecznie stać się komiksem lub scenariuszem. To taka lekka, hitchcockowska opowieść, trochę jak filmy Hitchcocka, które były nie tylko pełne napięcia, ale też prawie komediowe, z romansem i żywymi dialogami. To w sumie nie jest coś, co zwykle piszę, nawet w wersji „trochę innej”. Nie mogłem się w tym odnaleźć. Jeden pomysł z tej historii przeniosłem do King Sorrow. Powiem coś zabawnego o King Sorrow. Część pierwsza nazywa się The Briars. To tytuł ostatniej powieści, której nie udało mi się sprzedać. W King Sorrow jest posiadłość o tej nazwie na wybrzeżu Maine, dokładnie ta sama lokalizacja z tamtej nieopublikowanej książki. Później w książce pojawia się Surrealist’s Glass, szklany artefakt z innego niedokończonego, nieudanego projektu. Sam przedmiot był świetny, więc trafił tutaj. W pewnym sensie King Sorrow domyka dla mnie kilka starych wątków. Nic nigdy nie idzie na marne, zawsze można coś wykorzystać.

Najbardziej pamiętny wywiad, jaki kiedykolwiek miałeś?

Och, ten, bez dwóch zdań. Miałem kilka dobrych, ten też taki jest. Ale pamiętam wywiad przy okazji premiery Pudełka w kształcie serca, z dziennikarzem z brytyjskiej gazety, który ewidentnie nie lubił ani książki ani mnie. To było ciekawe, trochę jak pojedynek na szpady. Rozmowa z kimś, kto jest wrogo nastawiony, nie musi być stratą czasu, jeśli podejdziesz do tego z otwartością: „OK, będziemy się ścierać – to się pościerajmy”.

Czyli taka zdrowa dyskusja.

Tak, trochę jak sparing. Czujesz, czy jesteś na tyle zwinny, żeby się obronić, a może nawet zdobyć kilka punktów. Zresztą nigdy nie miałem złej recenzji, której bym potajemnie nie polubił. Parę razy mnie zjechano, a i tak mnie to bawiło. Mam grubą skórę i poczucie humoru. Jeśli czytelnicy się dobrze bawią, to OK, niech inni piszą, że im się nie podobało. Strzelaj. Jestem dużym chłopcem. Mój tata powiedział mi kiedyś… Rozmawialiśmy o niepewności: „Nie wiem, czy ta historia jest dobra, czy działa”. A on na to: „Bycie zawodowym pisarzem polega na tym, że dostajesz pieniądze za noszenie tego niepokoju. Za życie z tą samokrytyką. To jest praca.” I tak samo myślę o recenzjach, nie atakuj recenzenta na Twitterze tylko dlatego, że cię skrytykował. Wziąłeś czek, dostałeś zapłatę za to, żeby inni mieli prawo wyrazić swoją opinię. Oddałeś książkę, teraz kolej czytelników. Twój czas, żeby siedzieć cicho i zobaczyć, co powiedzą.

Świetne słowa na zakończenie, bardzo dziękujemy!

Świetnie się rozmawiało!