Rozmowa z Joe Hillem o zbiorze „Gaz do dechy”

Wywiad przeprowadził Peter Biello dla NHPR w październiku 2019 roku.

tłumaczenie: nocny

Ta książka to zbiór różnych opowiadań, dwa z nich napisałeś wspólnie ze swoim ojcem. Jestem ciekaw jak doszło do tej współpracy i w ogóle jak można pisać z drugą osobą skoro pisanie to czynność typowo solowa.

„Gaz do dechy” to zbiór 13 opowiadań, na początku i prawie na końcu znajdują się teksty, które napisałem z tatą. Pierwsze to tytułowe „Gaz do dechy”, napisaliśmy je w 2008 roku jako hołd dla Richarda Mathesona. Matheson był wspaniałym twórcą literatury suspensu, chyba najbardziej znany za „Jestem Legendą”, wampiryczno-postapokaliptyczną powieść. Napisał też „Człowieka, który nieprawdopodobnie się zmniejszał”.
Napisał również historię pod tytułem „Pojedynek na szosie”, jego ekranizacja to pierwszy film Stevena Spielberga. Opowiada o mężczyźnie, który ucieka przed kierowcą cysterny. Zaproszono mnie do stworzenia historii honorującej Richarda Mathesona. Zamysł był taki by wziąć jedno jego opowiadanie i stworzyć na jego podstawie coś świeżego. Natychmiast pojawił mi się w głowie pomysł na tekst o gangu motocyklowym uciekającym przed kierowcą i zdecydowałem napisać opowiadanie „Gaz do dechy”
W tamtym czasie nie miałem prawa jazdy na motocykl i nie wiele wiedziałem o motorach. Zdawałem sobie sprawę, że mogę mieć problemy z napisaniem tego opowiadania, uczynienia go wiarygodnym, po prostu niewiele wiedziałem o krążownikach szos. Ale mój tato jeździł na motorach od kiedy skończył 17 lat, zapytałem go więc czy nie chciałby napisać tego ze mną. Zgodził się. We wstępie do zbioru „Gaz do dechy” opowiadam o tym jak byłem dzieciakiem mój tato przyniósł do domu czytnik Laserdisc, to taki prekursor odtwarzaczy DVD. Jednym z pierwszych filmów jaki mieliśmy był „Pojedynek na szosie”. Oglądaliśmy go w kółko. Potem kiedy jechaliśmy gdzieś samochodem udawaliśmy, że goni nas ciężarówka, odgrywaliśmy całą scenę wyobrażając sobie jak uciekamy a także jak nas taranuje. Także na pewien sposób zaczęliśmy współpracę nad „Gazem do dechy” jakieś 40 lat temu, a teraz to była naturalna kulminacja historii, którą zacząłem sobie wyobrażać jak byłem małym dzieckiem.
Drugie opowiadanie ma tytuł „W wysokiej trawie”, mówi o dwójce ludzi, którzy wchodzą w pole gigantycznej trawy, która wyrasta ponad ich głowy by wkrótce odkryć, że czas i przestrzeń w tym miejscu nie działają normalnie i że nie nie da się stamtąd uciec. A w polu poza nimi są jacyś źli ludzie. Napisaliśmy ten tekst jakieś 4 – 5 lat temu, został zekranizowany przez Netflixa. Wyreżyserował go Vincenzo Natali i pojawi się na platformie zaraz po premierze książki. Także to ekscytujące, jest świetny i straszny. Straszny na poziomie „Dziedzictwa. Hereditary”.

Poważnie?

Taa, znaczy daje dużo przyjemności jak na przykład pierwszy „Krzyk” Wesa Cravena czy „Dom w głębi lasu” Jossa Whedona i straszy jak „Hereditary”.

Jest wierną ekranizacją? Bo opowiadanie ma kilka strasznych momentów. 

Taa. Opowiadanie wygląda trochę tak jakbyśmy sobie z tatą zrobili konkurs na obrzydzenie. Jest bardzo niepokojące. Pod pewnymi względami film jest bardziej łaskawy dla bohaterów. Daje więcej nadziei ale też dużo zabawy.

Świetnie się czytało to opowiadanie. Jak wygląda wspólne pisanie z twoim tatą? Uzgadniacie zarys a następnie wykuwacie z tego historię?

Wygląda to tak. Wyobraź sobie Wilusia E. Kojota, który rozpakowuje paczkę z firmy Acme a w środku jest gigantyczna rakieta. Odpala światła, wdrapuje się na nią a następnie rakieta przełamując barierę dźwięku wystrzeliwuje go za Strusiem Pędziwiatrem. Ja jestem Kojotem a mój tato rakietą. „Gaz do dechy” napisaliśmy zdaje się w osiem dni a „W wysokiej trawie” w tydzień. Pisałem kilka stron rano i wysyłałem je do niego. On je poprawiał, pisał kilka kolejnych i odsyłał do mnie. Ja poprawiałem to co jego i dopisywałem swoje. Wiesz, jakbyśmy grali w tenisa.
W XIX wieku wymyślono taką grę Wykwintny trup. Chodzi w niej o to, że zapisujesz jedno zdanie i przekazujesz drugiej osobie dalej. Ktoś inny dopisuje zdanie i puszcza dalej. Jeśli ściśle przestrzega się zasad można spojrzeć tylko na kilka zdań wstecz. Kiedy byłem dzieckiem graliśmy w to przy każdej okazji. Wiesz, byliśmy kochającą książki rodziną literatów i nerdów. No i były to inne czasy, nie było tylu różnych rozrywek. Więc dla zabawy wkładaliśmy kartkę do maszyny do pisania. Mój tato pisał zdanie, potem mama pisała zdanie, następnie ja. Potem moja siostra i mój brat. No i tworzyliśmy w ten sposób głupkowate historyjki na dwie strony. Robiliśmy tak przez lata.
Współpraca pisarska to specyficzna rzecz. Pisanie to głównie sprawa indywidualna ale też inaczej mi się pisze z bratem czy tatą, z kimkolwiek z rodziny bo już to robiliśmy wcześniej. Historie to prywatny język naszej rodziny.

Piszesz opowiadania już od dawna. Jak twoim zdaniem one ewoluowały?

Cóż, mam nadzieję, że jestem w tym lepszy. Chyba jestem odważniejszy w tematach jakie podejmuję.

Jaki temat byś podjął teraz a za jaki nie wziąłbyś się kiedy zaczynałeś? 

Powiedziałbym, że postacie, na których opieram historie. W moim pierwszym zbiorze „Upiory XX wieku”, który wyszedł w roku 2005, jest 13 – 14 opowiadań i wszystkie mają męskiego głównego bohatera a większość z nich pełna jest żalu i złości. Kiedy tworzyłem te postacie patrzyłem głównie na swoją osobowość. W nowym zbiorze ostatnie opowiadanie „Jesteście wolni” mówi o grupie ludzi lecących z Los Angeles do Bostonu w dniu, w którym wybucha III wojna światowa. I co chwila zmienia się postrzeganie tego wydarzenia. Jest tam starsza brytyjska aktorka, młody chłopak z Korei Południowej, kobieta, która wcześniej służyła w lotnictwie, jest też ktoś pokroju prawicowego Rusha Limbaugha. I przeskakuję pomiędzy nimi jak w kalejdoskopie. Będąc młodszym nie miałbym technicznych możliwości by przedstawić tak różne perspektywy i ukazać je w sposób autentyczny i sympatyczny. Także myślę, że to może być przykładem progresu jaki zrobiłem.

Napisałeś w Notkach o opowiadaniach, że przynajmniej jeden tekst jest „coverem” tak jak muzycy coverują utwory innych artystów.

Wiesz co, to ciekawe bo w pewnym sensie książka jest… We wstępie do zbioru mówię o dorastaniu w rodzinie w jakiej się wychowałem. O tym jak to było mieć za rodziców Stephena i Tabithę King. Jak mnie to ukształtowało jako pisarza, jak wpłynęło to na moje zainteresowania. Mówię tam o byciu dziecięcym aktorem w „Creepshow”, jednym z filmów mojego taty, gdzie grałem dzieciaka z laleczką voodoo, za pomocą której odgrywa się na swoim ojcu, który zabraniał mu czytania komiksów. Spędziłem tydzień na planie filmowym w towarzystwie Toma Saviniego, ojca chrzestnego gatunku gore, mistrza efektów specjalnych odpowiedzialnego za wszystkie obrzydlistwa w „Creepshow”, „Świcie żywych trupów” i „Piątku 13-tego”. Kolejne lata dzieciństwa upłynęły mi na czytaniu magazynu Fangoria, który prezentował ludzi takich jak Tom Savini. Był jak Sports Illustrated tylko o tych wszystkich okropnych efektach specjalnych. I kończysz pisząc historie, które odzwierciedlają twój entuzjazm, zainteresowania i przeszłość, piszesz o tym co znasz, do pewnego stopnia piszesz to co już wiesz.
Jestem wielkim fanem Stephena Kinga. Wiesz, uwielbiam teksty mojego taty. Przez lata chciałem się dystansować, użyłem do tego pseudonimu by zdobyć dla siebie jako pisarza i artysty trochę przestrzeni. Ale bardzo lubię książki taty. Wspaniale jest pokazać jak je kocham. Tak więc w „Gazie do dechy” są dwa opowiadania napisane z tatą. Ale jest tam jeszcze na przykład „Mroczna karuzela”, która jest niemal jak cover historii Stephena Kinga To nowa fabuła z nowymi postaciami ale w jakimś sensie ma ten klimat niektórych opowiadań taty, szczególnie jednego – „Jazdy na kuli” o dzieciaku, który wracając z parku rozrywki bierze martwego autostopowicza. Jest jeszcze jedno opowiadanie taty – „Drogowy Wirus zmierza na północ”, też można je wyczuć w „Mrocznej karuzeli”. Moimi bohaterami są brat i siostra o nazwisku Renshaw a nazwisko to wziąłem od postaci z opowiadania taty „Pole walki”, które także jest w stylu „Mrocznej karuzeli”.

Jedną z rzeczy, którą świetnie robi twój tata ale i Ty także dobrze zrobiłeś w niektórych tekstach w tym zbiorze to pokazanie, że potworem niekoniecznie jest jakiś zły drugi człowiek tylko umysł samego głównego bohatera. 

O tak.

Jak w „Mrocznej karuzeli”, ostatni z bohaterów, który przeżył (że tak nieco zaspoileruję) jest dręczony tym co widzi.

Taa. Historia rozgrywa się jednej nocy ale następnie przenosi nas do dnia dzisiejszego i staje się jasne, że to jeszcze nie koniec. Wszystko co działo się tamtej nocy nadal rozgrywa się w głowie bohatera. Tyle uciekał i nic to nie dało. Dla mnie celem pisania jest punkt objawienia. Masz bohaterów, którzy jak sądzisz są interesujący i doświadczają wielkich niebezpieczeństw. Jakoś dają im radę i pod naciskiem zagrożenia z zewnątrz dowiadują się czegoś o sobie. Ale także czytelnik dowiaduje się o nich czegoś co z początku nie było widoczne ale widać, że ma to sens i wszystko się zgadza. Do tego właśnie zmierzam za każdym razem gdy piszę opowiadanie, za każdym razem gdy piszę cokolwiek, komiks, powieść, scenariusz. Zawsze szukam tego odkrycia. Zazwyczaj gdy siadam do pisania nie wiem kiedy owo odkrycie nadejdzie. Może przyjść po 30 stronach a może i po 300. Jeśli po 30 to mam opowiadanie, jeśli po 300 – mam powieść.

Piszesz teraz coś, co zbliża się do bycia powieścią?

Mam 200 stron dwóch różnych powieści i nad żadną z nich teraz nie pracuję bo właśnie siedzę nad pięcioma komiksami naraz. Pracuję nad zestawem komiksów dla DC. Jeden to „Basketful Of Heads” o kobiecie, która walczy z ludźmi, którzy nachodzą ją w domu. Jej bronią staje się topór wikingów, ale okazuje się, że gdy odrąbuje komuś głowę ta głowa nadal mówi i myśli. W jakiś sposób odcięcie głowy tym właśnie przedmiotem nie powoduje śmierci. Także taki jest „Basketful Of Heads”. Pracuję też nad opowieścią o tytule „Plunge”, która jest w pewnym sensie w stylu „Coś” Johna Carpentera. Do tego piszę dodatkową historię, „Sea Dogs”, w której zobaczymy wilkołaki walczące w wojnie o niepodległość. No i jest jeszcze „Dying is Easy”, kryminał o wypalonym detektywie, który chce zostać stand-uperem oraz nowa historia ze świata „Locke & Key”. „Locke &Key” to seria, którą robię z Gabrielem Rodriguezem, rysownikiem. Seria trwałą siedem lat i w jakimś sensie trwa nadal. Opowiada o niesamowitym domu w Nowej Anglii pełnym magicznych kluczy. Każdy z nich otwiera inne drzwi a aktywuje inne, nadnaturalne zdolności. „Locke & Key” miało długą podróż na ekrany telewizyjne ale w końcu kończy jako serial na Netflixie.

Gdy twoje teksty są ekranizowane bierzesz czynnych udział w pracach?

To zależy od projektu. Miałem szczęście. Z mojej drugiej powieści „Rogi” powstał kultowy dziwaczny film z Danielem Radcliffem w głównej roli. „W wysokiej trawie” trafia do Netflixa a następnie moja trzecia powieść, „NOS4A2” będzie za moment serialem w AMC. No i jeszcze „Locke & Key”. Do pewnego stopnia trzymałem rękę na pulsie przy każdym z nich ale naprawdę zaangażowany byłem w serial „Locke & Key”. Współtworzyłem scenariusz do pilota i pierwszego epizodu ale przy wszystkich scenariuszach byłem aktywnie zaangażowany. Tak jak przy komiksie mam wspaniałego współtowarzysza Gabriela Rodrigueza tak przy serialu mam Carltona Cuse, który był producentem i jednym ze scenarzystów przy takich serialach jak „Zagubieni”, „Bates Motel” czy „Wirus”. Carlton jest wspaniały, był dla mnie niczym mentor, uwielbiam go.

Słyszałem, że miałeś wystąpić w filmie „To. Rozdział 2”.

Tak miało być. Bill Denbrough sprzedaje swój rower w sklepie ze starociami a potem jako dorosły chce go odkupić. Jako dorosły wchodzi do sklepu a mój tato jest w nim sprzedawcą. I mieli taki pomysł, żebym zagrał młodszą wersję jego postaci, z lat osiemdziesiątych, która odkupuje od Billa ten rower. No ale wiesz, „To 2” ostatecznie miał 2 godziny i 40 minut i realistycznie patrząc nie mogli wrzucić tam jeszcze jednej sceny. Teraz gdy o tym myślę, mam taką radę dla Andy’ego i Barbary Muschiettich (których uwielbiam, wspaniali, wspaniali ludzie, wielcy filmowcy) – Quentin Tarantino bierze „Pewnego razu w Hollywood” i potnie to na serial telewizyjny bo ma jeszcze kilka dodatkowych godzin materiału, których nie użył przy filmie. Wiem, że Andy nakręcił jeszcze półtorej godziny, której nie ma w filmie a mój tato mówił o tym, że chciałby napisać prequel, 45-minutowy odcinek opowiadający o pierwszym pojawieniu się Pennywise’a w latach dwudziestych. To mogłoby trafić do Netflixa albo HBO. Super byłoby wziąć obie części „To”, nakręcić 45 minutowych prequel, zmontować to wszystko od nowa i użyć jeszcze to co nagrali ale nie zmieściło się w filmach. Bum! Mają 10 odcinków. Chciałbym nawet nagrać to cameo jeśli byliby na to gotowi. Hulu czy ktoś.