Rozmowa z Joe Hillem z okazji premiery powieści „NOS4A2”

Rozmowę podczas podcastu The Geek Guide to the Galaxy poprowadzili John Joseph Adams i David Barr Kirtley.

The Geek Guide to the Galaxy: Opowiedz nam trochę o swojej nowej powieści, NOS4A2. O czym ona jest?

Joe Hill: Nowa książka nosi tytuł NOS4A2, co właściwie jest indywidualną tablicą rejestracyjną samochodu złoczyńcy, Rolls-Royce’a Wraitha z 1938 roku. Opowiada o bardzo starym gościu o imieniu Charlie Manx. Ma sto czterdzieści lat i jeździ przerażającym samochodem, którego paliwem są ludzkie dusze. Przez lata przetrwał dzięki wysysaniu ducha z pasażerów, zwykle są to dzieci. Wysysa ich do tego stopnia, że niewiele z nich zostaje, a potem porzuca ich w miejscu, które nie znajduje się w naszym świecie, w Gwiazdkowej Krainie, czyli czymś w rodzaju straszliwego parku rozrywki. Historia opowiada o dziecku, któremu udało się od niego uciec i o tym, co się dzieje, gdy to dziecko dorasta, a Charlie wraca by się zemścić.

Wspomniałeś o tej tablicy rejestracyjnej – NOS4A2 – czy widziałeś taką naprawdę? Czy wymyśliłeś ją po tym, jak miałeś już pomysł na książkę?

Nie wiem, skąd dokładnie wziął się pomysł na tę tablicę, ale lubię tytuły, które są zagadkami. Uważam, że jeśli można zagrać z czytelnikiem, zadać mu ciekawe pytanie, to rozpoczyna się rozmowa, angażuje się go, a czytelnicy chcą być zaangażowani. Gdy zaczęliśmy przygotowywać książkę do druku, pojawiły się obawy, że tytuł może odstraszyć ludzi, bo spojrzą na NOS4A2 i pomyślą: „Co to ma znaczyć?” Ale ja zawsze uważałem, że zmuszenie ich do zatrzymania się na moment i spróbowania rozwikłania tej zagadki to zaleta, nie wada bo to czyni książkę… intrygującą.

To zabawne, gdy dostałem egzemplarz recenzencki tej książki, spojrzałem szybko na tytuł, a potem spotkałem Johna na konferencji i on mówi: „Nowa książka Joe Hilla, NOS4A2”, a ja na to: „Nie, nie taki jest tytuł,” a on: „Tak, tak, już wiem, co to znaczy.”

Myślę, że niektórzy łapią od razu, inni po kilku minutach, a jeszcze inni dopiero po kilku tygodniach. Książka jest pełna zagadek i gier, i opowiada o tym, jak dwie osoby mogą słyszeć to samo, a jednak rozumieć coś zupełnie innego. Główna bohaterka to Vic McQueen, którą poznajemy jako dziecko. Dziecko z niezwykłym darem, dziwną mocą, która odpowiada mocy Charliego Manxa.

Vic ma rower Raleigh Tuff Burner i gdy na nim jeździ, potrafi odnaleźć drogę do niemożliwego mostu. Most łączy świat rzeczy zagubionych i odnalezionych i jeśli czegoś szuka, to cokolwiek to jest, zawsze znajduje się po drugiej stronie mostu, nawet jeśli znajduje się to setki kilometrów dalej. Raz szuka odpowiedzi na pytanie, więc wjeżdża na most, przejeżdża i wychodzi w stanie Iowa, gdzie spotyka kobietę – coś w rodzaju punkowej bibliotekarki – która zna odpowiedź, której Vic szukała. Vic dorasta w trakcie fabuły, spotyka Charliego Manxa i to spotkanie zmienia bieg jej życia. Zostaje zagubioną młodą kobietą i matką. Pisze też serię książek zatytułowanych Search Engine. To coś w rodzaju współczesnej wersji Gdzie jest Wally? – zagadki wizualne dla XXI wieku. Fakt, że zarabia na życie tworząc łamigłówki, bardzo dobrze wpisuje się w tematykę jej życia, pełnego nierozwiązanych zagadek.

Mówię to wszystko by wyjaśnić, że chciałem, by tytuł książki oddawał te obsesje. Sam tytuł to więc swego rodzaju zagadka wymagająca nielinearnego myślenia.

Wspomniałeś o rowerze Vic, to był Tuff Burner.

Raleigh Tuff Burner. Kiedy jest dorosła, traci ten rower, ale potem znajduje stary, zniszczony motocykl Triumph Bonneville z 1968 roku, naprawia go staje się on jej nowym środkiem transportu. I może spełniać tę samą funkcję, co dawny rower.

Jesteś bardzo konkretny, jeśli chodzi o modele roweru, motocykla i samochodu Manxa – dlaczego wybrałeś właśnie te pojazdy do swojej historii?

Jedną z rzeczy, którą robi NOS4A2, to próba stworzenia mojego „ujednoliconego modelu wszystkiego”. Masz tu postacie – Vic, Manxa, Maggie Leigh – które mają niezwykłe, nadprzyrodzone moce. Przedstawiam, mam nadzieję, eleganckie wyjaśnienie, skąd te moce się biorą – i to wyjaśnienie odnosi się również do moich wcześniejszych książek. Tłumaczy pewne rzeczy w Rogach i Pudełku w kształcie serca.

Podstawowa idea jest taka: każdy z nas żyje w dwóch światach. Jest świat rzeczywisty – ten, który uważamy za prawdziwy: świat grawitacji i fizyki, złych prac i złych fryzur. To solidny świat, który wszyscy znamy. Ale każdy z nas ma też jedną nogę w innym świecie – wewnętrznym świecie myśli. Niektórzy filozofowie powiedzieliby nawet, że to właśnie ten świat jest bardziej realny, że to jedyny świat, który naprawdę znamy.

Każdy z nas ma własny wewnętrzny krajobraz – coś, co nazywam inscape. W inscape emocje mają siłę grawitacji, a wyobraźnia ma swoistą solidność, wewnętrzną rzeczywistość. Postacie takie jak Vic i Charlie mają pojazdy, dzięki którym mogą przenieść elementy z tego świata wewnętrznego do rzeczywistości. Vic używa swojego Bonneville, by sprawić, że wyimaginowany most staje się rzeczywisty. Charlie używa swojego Wraitha, by przenieść Gwiazdkową Krainę do świata rzeczywistego. Tak samo jak Ig Perrish z Rogów może użyć domku na drzewie, by urzeczywistnić swoje diabelskie moce. Maggie z kolei ma worek kafelków Scrabble, których używa jak wyroczni – potrafią układać wiadomości o ukrytych prawdach. I mam tylko jedną zasadę: to musi być coś, co kochasz. Możesz uzyskać dostęp do tego wewnętrznego świata i przekształcić go w rzeczywistość tylko za pomocą jakiegoś talizmanu, który naprawdę kochasz, który jest ci bliski.

Na twoim zdjęciu autorskim jedziesz na motocyklu, widziałem też film, na którym chyba jedziesz Triumphem.

Tak, to nie jest fajny Triumph Bonneville z 1968 roku à la Steve McQueen, to współczesny Triumph, ale tak, to mój ulubiony motocykl. Nie jestem zapalonym motocyklistą, ale uważam, że to tania terapia. Terapia kosztuje 100–125 dolarów za sesję, a godzinę terapii na Triumphie można dostać za trzy dolary czterdzieści centów, czyli za tyle, ile kosztuje galon paliwa.

Zabawne, bo na swoim blogu napisałeś: „Na tym filmie nie mam kasku, ale dzieciaki, wy zawsze noście kask.”

Facet, który kręcił ten film, powiedział: „W książce jest dużo o motocyklach. Myślę, że powinniśmy cię nagrać, jak jedziesz motocyklem.” Odpowiedziałem: „Świetnie. Wiesz, jest pierwszy tydzień marca i na ziemi leży metr śniegu.” Powiedziałem, że spróbujemy, jeśli pogoda będzie znośna – i była. W dniu zdjęć było trochę ponad 10°C i dość czysto, więc powiedziałem: „Jedziemy.” Przyssał kamerę do zbiornika Triumpha, i wtedy zorientowałem się, że nie mogę założyć kasku, bo nie będzie widać, kto jedzie. To była lodowata jazda. O rany! Łzy mi leciały. Jeździłem może z piętnaście, dwadzieścia minut, i łzy z zimna spływały mi po twarzy. To był okropny, lodowaty podmuch. Ale trochę zabawny. Jazda na motocyklu zawsze sprawia frajdę.

Czy samochód Charliego Manxa – Wraith – to ukłon w stronę filmu „The Wraith” z 1986 roku o demonicznym aucie?

Jest taki film z 1986 roku o demonicznym aucie? Nie miałem pojęcia. Rolls-Royce miał wiele świetnych nazw. Jest Phantom, Silver Wraith, Ghost i naprawdę długo się zastanawiałem, którą z nich wybrać. W pewnym momencie myślałem, że to będzie Silver Wraith z 1938 roku, ale gdy zacząłem robić research… Staram się nigdy tego nie robić przed drugą albo trzecią wersją tekstu, bo to wszystko bardzo komplikuje. Mógłbym zrobić to wcześniej i wiedzieć, o czym piszę, ale wolę po prostu wszystko sobie zmyślić i wpakować się w kłopoty, a dopiero później próbować się z nich wygrzebać, gdy okaże się, że fakty nie mają nic wspólnego z tym, co napisałem. Silver Wraith pojawił się dopiero w latach 40., a chciałem, żeby samochód był prawie tak stary jak sam Charlie. Manx ma około stu czterdziestu lat, więc musiał to być naprawdę stary model Rolls-Royce’a. I wtedy natrafiłem na najlepszy z możliwych – wyglądający złowieszczo i potężnie, o świetnej nazwie, idealnie pasujący do postaci – Rolls-Royce Wraith z 1938 roku, pierwszy model tego auta.

Jestem ciekawy, jak wyglądał ten research. Na przykład sewofluran, czy to prawdziwa substancja? Skąd o nim wiesz?

Podano mi sewofluran, kiedy miałem usuwane ósemki. To było ciekawe doświadczenie i po wszystkim pomyślałem: „Wow, to jest paskudna substancja. Muszę to wrzucić do książki.” I tak sobie ją przechowywałem na później. Dla tych, którzy nie czytali książki – Charlie Manx jest czymś w rodzaju wampira, jest Drakulą amerykańskich autostrad. Większość powieści o wampirach jest dla mnie taaak strasznie rozczarowująca. Nie uważam wampirów za seksowne, tak samo jak nie uważam za seksowne pijawki. Nigdy nie przemówiła do mnie ta romantyczna wersja wampira, która zaczęła się z książkami Anne Rice i z czasem się rozpowszechniła. Nie chciałem, żeby Charlie Manx był takim wampirem, który pije krew i śpi w ziemi. On jest wampirem dusz. Używa samochodu do wyssania swojej ofiary. To go odmładza, daje mu siłę i wiąże z autem, czyniąc go poniekąd nieśmiertelnym. Charlie ma pomagiera tak jak Dracula miał Renfielda. W ciągu lat miał ich wielu, ale ten, z którym spędzamy najwięcej czasu w książce, to Bing Partridge. Facet z tragiczną przeszłością, który zrobił swoim rodzicom rzeczy… raczej mało przyjemne. Ma obsesję na punkcie masek gazowych i toksycznych gazów. Pracuje w zakładach chemicznych, ma łatwy dostęp do sewofluranu, gazu, który można wykorzystać do ogłuszania i odbierania ludziom woli. W małych dawkach można zamienić kogoś w zombie. Bing bardzo się Charlie’emu przydaje. Charlie chce dzieci, ich życiowej energii, ale nie ma użytku z ich rodziców. Zazwyczaj to Bing się nimi zajmuje. Ich umowa jest prosta: Charlie bierze dzieci, Bing dostaje matki.

W twojej wersji sewofluran pachnie jak pierniczki, co świetnie pasuje do motywu świąt.

Tak, w mojej historii pachnie piernikami. W rzeczywistości może mieć różne zapachy albo nie mieć go wcale.

Charlie Manx ma obsesję na punkcie świąt Bożego Narodzenia, a w całej książce święta stają się czymś złowieszczym. Czy to była celowa strategia, żeby Fox News uznało to za część „wojny z Bożym Narodzeniem”?

Myślałem o Lon Chaneju, który powiedział, że „nie ma nic zabawnego w klaunie o północy.” Myślę, że to jedno z zadań pisarza grozy – tworzyć niepokojące kontrasty. Bierzesz coś niewinnego i łączysz z czymś mrocznym. Boże Narodzenie to czas radości i rodziny, ale np. słuchanie kolęd w środku lata – coś w tym jest niepokojącego. Dzieci, które trafiają do Gwiazdkowej Krainy, stają się zamrożonymi ghulami z za dużą ilością zębów. Nadal są dziećmi, ale nie zostało w nich nic oprócz potrzeby zabawy. Każdy poranek to Boże Narodzenie, każda noc – Wigilia. Wszystko to rozrywka: zabawy, park rozrywki, sadystyczne gry w stylu „nożyczki dla włóczęgi” – wszystko dla zabawy. A jednak jeśli w życiu jest tylko zabawa, nie można być w pełni uformowanym moralnie człowiekiem. Potrzebna jest wina, wstyd, dojrzałość. Bez tego nie uczysz się przyzwoitości. W naszej kulturze gloryfikuje się dziecięcą niewinność, ale przecież niewinne dzieci potrafią przypalać mrówki szkłem powiększającym, bo jeszcze nie wiedzą, że to złe. Tego trzeba się nauczyć.

W książce jest moment, kiedy Charlie tłumaczy, że dzieci, które zabiera, żyją wiecznie i to brzmi jak kuszący argument, niezależnie od ceny…

Gdybyś zapytał Charliego, powiedziałby, że jest bohaterem NOS4A2. On absolutnie uważa, że robi dobrą robotę. Poświęcił życie, żeby ratować dzieci przed śmiercią, wstydem i bólem dorosłości. Problem w tym, że kosztuje to ich dusze a to nie jest dobra wymiana. Często w horrorach, fantasy czy sci-fi złoczyńcy są po prostu źli do szpiku kości, bez żadnego uzasadnienia. Ale w prawdziwym życiu ludzie zawsze mają powód, nawet jeśli jest nielogiczny. Często mówią: „Musiałem to zrobić.” Czują się skrzywdzeni, świat jest niesprawiedliwy, więc ktoś musiał oberwać. Chciałem, żeby czarny charakter w NOS4A2 potrafił powiedzieć: „Nie rozumiesz. To ja jestem dobry. To ci inni są źli, to przez nich świat jest taki okrutny.”

Podobno napisałeś całą nowelę, żeby wyjaśnić przeszłość Manxa, ale ostatecznie ją wyrzuciłeś. Możesz opowiedzieć o tym?

W pierwszym szkicu moich książek zawsze jest masa materiału, który ostatecznie nie trafia do finalnej wersji. Ludzie mają dziś mało czasu, a jesteśmy w złotej erze rozrywki. Tyle świetnych seriali, gier, książek – nikt nie jest w stanie za tym nadążyć. Dlatego uważam, że każda scena w powieści musi bronić się sama. Musi być ekscytująca, wciągająca, tak dobra, że nie można przestać czytać. Ale dojście do tego momentu trochę trwa, pierwszy szkic jest bardzo bałaganiarski. Piszę dużo scen, które są „dla mnie”, żeby lepiej poznać postacie. Przykład: napisałem 110-stronicową nowelę o młodym Manxie w Kansas. Było tam o jego pierwszym małżeństwie, córkach, zakupie Wraitha i pierwszej wyprawie do Gwiazdkowej Krainy. Pisało mi się to świetnie, to była fajna historia. Ale przy trzecim szkicu zdecydowałem, że to wszystko wyleci. Uznałem, że Manx jest straszniejszy, im mniej o nim wiemy. To w ogóle dobra zasada co do złoczyńców, rekin ze Szczęk to najstraszniejszy antagonista w historii kina, bo prawie nigdy go nie widać. To, że go nie widać, właśnie przeraża. Hannibal Lecter był najbardziej przerażający w Czerwonym smoku gdzie pojawia się przez 14 stron. W Milczeniu owiec jest na 25 stronach i jest niemal tak samo straszny. W filmie z Jodie Foster pojawia się przez 12 minut a jednak po seansie to właśnie jego pamiętamy najbardziej. A potem powstały kolejne książki, filmy, serial i znajomość rodzi pogardę. Im więcej wiemy o Hannibalu, tym mniej się go boimy. To samo z Darthem Vaderem. W pierwszych dwóch Gwiezdnych Wojnach – największy badass galaktyki. Ale potem przychodzą prequele noi był też Powrót Jedi i nagle okazuje się, że to zrzędliwy nastolatek z problemami związanymi z relacjami z matką. Przestaje być straszny. Jest po prostu żałosny, z poparzoną twarzą i hełmem.

Czy to znaczy, że spalisz tę nowelę o Charliem Manxie, czy jest jakaś nadzieja, że zostanie wydana w jakiejś formie?

Nowela o Charliem Manxie faktycznie ukaże się jako część limitowanego wydania, które przygotowuje Subterranean Press, ale zawarłem ją tam raczej jako ciekawostkę literacką. Uważam, że ma pewien urok, ale nie znalazłem dla niej miejsca w książce, w którym nie spowolniłaby akcji. Dla prawdziwie zainteresowanych jest więc dołączona do limitowanego wydania NOS4A2 od Subterranean Press. Część tego materiału zostanie lekko zaadaptowana do komiksu, który tworzę. Nazywa się Wraith i ukaże się jeszcze w tym roku nakładem IDW. To swego rodzaju spin-off NOS4A2. Znaczy to, że zawiera kilka postaci znanych z NOS4A2, ale zasadniczo opowiada inną historię, o zupełnie innych bohaterach, osadzoną w innych okresach czasowych. W pewien sposób rozbudowuje postać Charliego Manxa i całą koncepcję Gwiazdkowej Krainy. Nie trzeba znać NOS4A2, by czerpać przyjemność z komiksu, ale oba dzieła łączą się w, mam nadzieję, interesujący sposób.

Musimy przyznać, że NOS4A2 to bardzo obszerna książka. Dłuższa niż twoje dwie poprzednie powieści razem wzięte. Czy od początku planowałeś: „Napiszę dużą, ambitną książkę”?

Tak. Czułem, że moje dwie pierwsze książki były zwarte, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Czułem się komfortowo, miały szybkie tempo i wiele mocnych scen, a przy zaledwie 325 stronach nie było dużego ryzyka, że ktoś, komu się nie spodoba, będzie musiał przez nie brnąć. Ale nie chciałem, by każda moja książka taka była. Chciałem się trochę przetestować, spróbować czegoś na większą skalę. Nigdy wcześniej nie napisałem książki z wieloma perspektywami narracyjnymi, a właśnie tego chciałem spróbować. Chciałem napisać powieść, w której występuje wiele punktów widzenia, a nie tylko jeden czy dwa. Chciałem objąć większy zakres czasowy. Pudełko w kształcie serca rozgrywa się w ciągu trzech, może czterech dni. Akcja Rogów obejmuje dłuższy okres, ale głównie skupia się na jednym weekendzie. Natomiast NOS4A2 ma znacznie większą skalę, zarówno pod względem czasu, jak i liczby postaci. Pomyślałem, że może będzie fajnie spróbować czegoś większego. Jeśli się uda, książka, mimo swojej długości, nie będzie się taka wydawać, tylko będzie szybka i wciągająca. Zawsze chcesz, by czytelnik po lekturze chciał więcej, a nie miał już dość. Jest takie stare powiedzenie ze świata show-biznesu: „Zejdź ze sceny, zanim przestaną klaskać.”

Byłem ciekaw historii Manxa. Wspomniałeś, że Charlie Manx ma sto czterdzieści lat, więc mówi w bardzo zabawny, staromodny sposób: czy wzorowałeś to na jakiejś konkretnej osobie? Skąd się wzięły te archaizmy?

Miałem trudności z głosem Manxa, przynajmniej na początku. Charlie Manx był najtrudniejszą częścią książki do napisania, i przez większość roku krążyłem wokół niego. Pisałem tyle, ile mogłem, bez bezpośredniego zajmowania się nim. Mówię tu o pierwszym szkicu, bo w ostatecznej wersji Manx jest od razu na pierwszym planie. W końcu zaskoczyło, ukształtowałem jego postać w sposób, z którego byłem zadowolony. Ale na początku było to trudne. Pierwszą rzeczą, która mi się w nim spodobała i która miała sens, było to, że prawie nigdy nie używa skrótów. Nie mówi „I’m” tylko „I am”, nie mówi „can’t”, tylko „cannot”. Dla mnie to brzmi bardziej jak XIX wiek. W jego mowie jest coś zarazem wiejskiego, ale też dziwnie sztywnego. Jest w nim jakaś pruderia i niechęć do używania określonego języka. Nie widziałem jeszcze Deadwood, ale cieszę się na ten serial, niechętnie zaakceptowałem fakt, że ludzie na Dzikim Zachodzie mogli mówić trochę inaczej niż w telewizji ogólnodostępnej. Ale w głębi serca nie wierzę, że większość ludzi w XIX wieku tak mówiła, przynajmniej nie ci, którzy chcieli być mile widziani w towarzystwie. Dlatego Charlie Manx prawie nigdy nie używa wulgaryzmów, uważam, że są one dla niego obrzydliwe, zwłaszcza w ustach kobiet. Sprawiają, że ma ochotę sięgnąć po mydło i umyć komuś usta. I dla mnie to po prostu punkt widzenia niezbyt oczytanego gościa z XIX wieku, który uważa, że „tatuś wie najlepiej”, a kobiety powinny być w kuchni lub w sypialni. Może to się wiąże z jego idealizacją dzieciństwa.

Wspomniałeś, że piszesz komiks Wraith, a jedną z jego postaci jest fan komiksów Lou Carmody. Czy twoje doświadczenia jako twórcy komiksów wpłynęły na tę postać?

Zdecydowanie. Lou był łatwy do napisania, bo go znam. Można go spotkać w branży komiksowej albo na konwentach. Czuję do niego dużą sympatię, bo dokładnie wiem, skąd pochodzi i lubię wiele z tych samych rzeczy co on. Lou ma swoje problemy, ale ma w sobie też wiele odwagi, takiej cichej, skromnej odwagi, i dlatego go kocham. Wydaje mi się, że ukształtował tę odwagę, czytając Kapitana Amerykę. Byłem na Comic-Conie, chyba cztery z ostatnich pięciu lat – tym w San Diego – i na WonderConie. Czasem słyszy się historie o kimś niemiłym w kolejce czy zachowującym się nieodpowiednio, ale ogólnie zdumiewa mnie, jak przyzwoici są ludzie na tych konwentach. Jeśli ktoś porusza się na wózku, ludzie to zauważają i starają się zrobić miejsce, pomóc, upewnić się, że ta osoba też dobrze się bawi. Myślę, że ludzie kochający komiksy, historie superbohaterskie, przyswoili sobie pozytywne przesłanie o byciu przyzwoitym wobec innych.

Jedną postacią w NOS4A2, której nigdy nie pomylimy z pozytywnym bohaterem, jest ochroniarz Hicks. Ta postać jest fascynująca, bo jej jedyną rolą w historii jest… zostać znokautowaną w jednej scenie. A mimo to dajesz jej całą barwną historię – dlaczego ją tak rozbudowałeś?

Przez chwilę Charlie Manx umiera. Dla niego to mniejszy problem niż dla nas. To tylko krótka niedogodność, ale spokojnie, wraca do życia. Przez około 24 godziny przebywa w kostnicy w Denver, i właśnie tam spotyka nieprzyjemnego ochroniarza, Hicksa, który lubi robić selfie. Używa komórki, żeby robić sobie zdjęcia z martwymi celebrytami. Dostajemy całą historię o tym, z jakimi znanymi nieżyjącymi osobami zrobił sobie zdjęcia. Decyduje się zrobić selfie z Charliem Manxem, bo ten ma reputację seryjnego mordercy i zabójcy dzieci. Niekoniecznie prawdziwą, ale ludzie powszechnie tak o nim myślą. Hicks postanawia zrobić sobie z nim zdjęcie właśnie wtedy, gdy Manx przestaje być martwy i znów ożywa. Oryginalnie ta scena, mroczna, ale komiczna, miała być prologiem książki. Potem została przesunięta do środka historii. Zostałem przekonany, by tak ją właśnie umieścić. Zostawiłem ją, bo opowiada krótką historię tego gościa, Hicksa, i jego spotkania z Manxem i nigdy więcej już się go nie widzi. Zasadniczo zostawiłem tę scenę, bo jest naprawdę zabawna do czytania na głos. Ten piętnastostronicowy fragment świetnie się sprawdza na spotkaniach autorskich. Pomyślałem: „Jadę w trasę promocyjną, chcę mieć coś, co ludzi rozbawi – to jest to.” I myślę, że to całkiem dobry powód, żeby zostawić scenę w książce.

Widziałem, że to jest dostępne online, więc jeśli ktoś jest ciekawy, może to sobie sprawdzić.

Tak, udostępniliśmy trzy różne sceny z książki w internecie. Myślę, że jest kilka miejsc, gdzie można pobrać albo przeczytać fragmenty NOS4A2. Martwię się trochę o spoilery, ale z drugiej strony książka ma siedemset stron, więc jeśli udostępnimy trzydzieści, to chyba nie zrobimy wielkiej szkody. To mniej niż dziesięć procent.

W książce są też bardzo ciekawe ilustracje, a jedna z nich to mapa świata marzeń Charliego Manxa. Nazywa się „Inscape”.

Tak, to mapa American United Inscapes.

Na tej trasie znajdują się różne miasta, a jedno z nich to „Cyrk Pennywise’a”, co zapewne jest odniesieniem do złowrogiego klauna z powieści Stephena Kinga To. Czy to tylko żart, czy widzisz w tym coś większego?

Tak, „słoń w pokoju” to fakt, że Steve King to mój ojciec, i słyszę, jak próbujesz to delikatnie ominąć, tak jak ja omijałem ten temat przez pierwsze dwanaście–trzynaście lat mojej kariery. Ale trochę już wyluzowałem w tej kwestii. W książce pojawia się trochę „zabawy” ze Stephenem Kingiem. W pewnym momencie pracy nad NOS4A2 pomyślałem, że całe życie zastanawiałem się, jak najlepiej podejść do faktu, że jestem pisarzem, że piszę straszne rzeczy i że mój ojciec robi to samo. Na początku kariery poszedłem na całość, żeby uniknąć skojarzeń z ojcem. Porzuciłem nazwisko, zacząłem pisać jako Joe Hill i udało mi się publikować pod tym pseudonimem przez ponad dziesięć lat, zanim ludzie odkryli, kim jestem. Udało mi się sprzedać pierwszy zbiór opowiadań, a później Pudełko w kształcie serca, zanim większość ludzi wiedziała, kim jest mój tata. Ale w trakcie pisania NOS4A2 po prostu odpuściłem. Jestem naprawdę dumny z mojego ojca, kocham go, jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, uwielbiam jego książki i wiele z tego, co sam piszę, piszę dlatego, kim on jest i czego nauczyłem się, czytając jego powieści. W pewnym momencie pracy nad NOS4A2 pomyślałem: „Może po prostu zacznę się z tym bawić”. Zamiast uciekać od tego jak od zakaźnej choroby, może będzie fajnie trochę się pośmiać z opowieści Stephena Kinga. I tak pojawia się odniesienie do Cyrku Pennywise’a w Maine, jest też odniesienie do Świata Pośredniego i kilka innych smaczków w stylu „Gdzie jest Waldo/Stephen King”, które z dumą wcisnąłem do książki. One nic nie znaczą, to po prostu zabawa. To tylko ja, robiący sobie jaja.

Skoro już mówimy o czasie, kiedy nikt nie wiedział, kim jesteś i byłeś po prostu kolejnym początkującym pisarzem, który wysyłał opowiadania do magazynów – wysłałeś wiele historii do The Magazine of Fantasy & Science Fiction, gdzie John był wtedy asystentem redaktora i przekazywał twoje teksty głównemu redaktorowi, Gordonowi, który je odrzucał.

Magazyn Fantasy & Science Fiction zawsze był dla mnie bardzo uprzejmy. Jasne, dostałem sporo standardowych odmów. Czasem ludzie pytają, jak udało mi się tak długo utrzymać w tajemnicy powiązanie z ojcem – miałem po swojej stronie potężną broń: porażkę. Naprawdę łatwo było pozostać anonimowym, skoro ledwo mogłem się przebić. Napisałem dziesiątki opowiadań, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Napisałem trzy powieści, których nie udało mi się sprzedać, w tym jedną, nad którą pracowałem przez trzy lata – została odrzucona przez wszystkich w Nowym Jorku, wszystkich w Londynie, i dla dodatkowego kopniaka – także w Kanadzie. Ale z perspektywy czasu widzę, że pseudonim zrobił dokładnie to, do czego miał służyć. Bałem się, że jeśli będę pisać jako Joseph King, to gdyby moja powieść nie była zbyt dobra, jakiś wydawca i tak mógłby ją opublikować, licząc na szybki zysk z nazwiska. Może i przyniosłoby mi to szybką kasę, ale czytelników trudno oszukać. Może kupią twoją książkę raz, bo jesteś kimś znanym, ale jeśli książka będzie słaba drugiej już nie kupią. Chciałem mieć długą karierę; byłem w tym samolubny. Więc próbowałem sprzedawać teksty jako Joe Hill i przyjmowałem mnóstwo odmów. Ale myślę, że to właśnie był sukces mojego pseudonimu – dał mi szansę, by ponosić porażki w odosobnieniu. A to właśnie tam porażki powinny mieć miejsce.

Wspomniałeś, że spędziłeś trzy lata nad tą powieścią fantasy, która nigdy nie została wydana. Czy kiedykolwiek ją zobaczymy w jakiejś formie, albo czy jeszcze wrócisz do epickiej fantasy?

Może kiedyś wrócę do epickiej fantasy. Jeśli będę miał odpowiedni pomysł, napiszę cokolwiek. Jedyna rzecz, której nie napiszę… Często pytają mnie, czy kiedykolwiek napiszę coś bardziej mainstreamowego, bez żadnego elementu fantastyki, science fiction czy horroru. I tak, napisałbym, jeśli miałbym odpowiedni pomysł, taki, który naprawdę by mnie ekscytował. Jednej rzeczy jednak nie porzucę: napięcia. Głęboko wierzę, że to właśnie napięcie jest silnikiem, który sprawia, że czytelnik przewraca kolejne strony. Czytelnik musi chcieć wiedzieć, co się stanie dalej. Nie można zakładać, że ktoś poświęci swój czas tylko dlatego, że ciebie coś interesuje. Musisz ich wciągnąć haczykiem napięcia i trzymać. Dlatego nie napisałbym opowieści o emerytowanym redaktorze mieszkającym w Connecticut, który zmaga się z odejściem żony, dziećmi eksperymentującymi z narkotykami i kryzysem egzystencjalnym, czy czymś w tym stylu. To mnie nie rusza. Bo nie widzę powodu, dla którego czytelnik miałby pomyśleć: „Wow, muszę wiedzieć, co się dalej wydarzy”. Natomiast w takim kontekście, jasne, mógłbym napisać coś z mieczami, czarodziejami, smokami i elfami wyskakującymi z lasu.

Ale ta konkretna powieść to już ewidentnie przeszłość?

Rzecz w tym, że najciekawsze koncepcje z The Fear Tree trafiły do innych historii. Główna idea The Fear Tree stała się później podstawą niedokończonej powieści zatytułowanej The Surrealist’s Glass, którą zacząłem pisać jako kontynuację Pudełka w kształcie serca, ale jej nie skończyłem, bo to była fatalna powieść. Z tego powstały Rogi i to była moja trzecia próba wykorzystania tego samego pomysłu. Główne założenie było takie: co by było, gdybyś miał bardzo ograniczoną moc psychiczną? Gdybyś mógł zajrzeć do czyjejś głowy i zobaczyć ich najciemniejsze sekrety? Nie te dobre rzeczy, nie szczęśliwe wspomnienia, tylko te rzeczy, których się wstydzą, które nienawidzą? Co, jeśli wiedziałbyś o innych to, co Diabeł wie o nas? To stało się podstawą Rogów i dopiero tam udało mi się naprawdę dobrze rozegrać ten pomysł i to zadziałało.

Śmiesznie, że wspomniałeś tę hipotetyczną historię o redaktorze, przypomniała mi się twoja opowieść Najlepszy Nowy Horror o cynicznym redaktorze horrorów…

Który jest po rozwodzie i ma trudną relację z…

Tam było coś więcej, ale…

Tak, ale chodzi o to, że ten redaktor od lat publikuje coroczny zbiór opowiadań zatytułowany Najlepszy Nowy Horror. Przez lata był pełen pasji wobec gatunku, ale wypalił się, aż natrafia na opowiadanie zatytułowane Chłopiec z broszkami – historia miłosna – bardzo niepokojące, wręcz przerażające dzieło nieznanego autora. Fascynuje się nim i próbuje odnaleźć tego pisarza, by zdobyć tekst do swojej antologii. Okazuje się to bardzo trudne. Czytelnik powoli zauważa, że może ten pisarz to ktoś, kogo lepiej nie znajdować, ale redaktor jest tak zaślepiony obsesją, że tego nie widzi.

To trochę meta-opowieść: horror, który komentuje też sam gatunek.

W tle mamy też wątek profesora, który opublikował Chłopca z broszkami w uniwersyteckim magazynie literackim i dostał za to po głowie od absolwentów. Liczy, że jeśli redaktor uwzględni opowiadanie w antologii, to go to w pewien sposób uniewinni. Fascynowało mnie, jak ta historia pokazuje stosunek ludzi do horroru i ich mieszane uczucia wobec redaktorów, społeczeństwa itd. To był też czas, kiedy byłem bardzo wkurzony stanem horroru. Dziś horror ma się świetnie, ale były lata – końcówka lat 90., początek dwutysięcznych – kiedy gatunek zakochał się w torture porn. Seria Piła stała się ogromnym hitem, podobnie jak Hostel. A dla mnie większość tego typu rzeczy jest… obrzydliwa. Nie kręci mnie to, nie przemawia do mnie, nie sądzę, że to skuteczne. Horror to emocja bardzo mocno związana z empatią. Horror nie działa, dopóki nie masz postaci, które kochasz, którym kibicujesz i dopiero wtedy, kiedy one cierpią, to naprawdę cię porusza. Chcesz z całego serca, żeby przetrwały. I niezależnie, czy mówimy o slasherach z lat 80., czy o torture porn, horror zawodzi, kiedy postacie to tylko kręgle, które zły bohater ma strącić. W slasherach masz stereotypy: sportowiec, łatwa dziewczyna, kujonka, gość palący trawkę i te postacie nie są pełnokrwiste, są jednowymiarowe. Trudno cokolwiek do nich czuć, więc w końcu kibicujesz Freddy’emu Kruegerowi, bo on przynajmniej ma osobowość. I kiedy ich zabija, to robi się śmiesznie.

Mówisz, że horror teraz ma się świetnie…

Tak!

Myślisz, że coś się zmieniło? Jeśli dzisiaj profesor opublikowałby opowiadanie grozy w literackim magazynie, spotkałoby się to nadal z taką reakcją jak przy Chłopcu z broszkami.

Myślę, że mógłby dostać rykoszetem, jeśli to opowiadanie byłoby tak samo mizoginiczne jak Chłopiec z broszkami. Redaktor prawdopodobnie zasłużyłby wtedy na trochę krytyki. Wolność słowa nie oznacza wolności od odpowiedzialności. Jeśli opowiadasz się za obrzydliwymi ideami, musisz się liczyć z konsekwencjami. Ale jeśli spojrzysz na dzisiejsze kino grozy, fantastykę, komiksy – jest mnóstwo świetnych rzeczy. Mama to był znakomity film, świetni bohaterowie, dobre straszenie, świetna atmosfera. Wiecznie żywy był bardzo zabawny, z ciekawą główną bohaterką. Jest teraz mnóstwo inteligentnego pisania i kręcenia filmów gatunkowych. Żyjemy w erze Del Toro, Jossa Whedona, Domu w głębi lasu, Jonathana Lethema i Michaela Chabona – to naprawdę dobry czas dla fanów fantastyki.

Chcę wrócić jeszcze do Chłopca z broszkami. Muszę go przeczytać ponownie. Ale powiedz: uważasz, że to jest okropne opowiadanie, które nie powinno zostać opublikowane ani trafić do antologii?

Myślę, że to w jakimś stopniu torture porn. Redaktor Najlepszego nowego horroru jest w takim stanie emocjonalnym, że jest wściekły na kobiety z powodu rozwodu. Jest ślepy na czerwone flagi w tym tekście. Może są tam jakieś artystyczne niuanse, ciekawe koncepcje, ale ostatecznie to historia o degradacji kobiety. Trochę obleśna, bardzo, bardzo niepokojąca. I czytelnik niekoniecznie kibicuje głównej bohaterce, raczej z pewną satysfakcją obserwuje, jak wszystko jej się sypie. To może być straszne, może mieć artystyczne elementy, ale główny redaktor, który jest inteligentnym i przyzwoitym człowiekiem, w tym momencie nie jest w dobrej relacji z płcią przeciwną i dlatego wpada w tę pułapkę. Jego przekonanie, że to arcydzieło, mówi więcej o nim niż o samym tekście. A opowiadanie znamy tylko z jego streszczenia. Całe nasze postrzeganie tej historii jest filtrowane przez jego perspektywę.

Gdzie postawiłbyś granicę? W NOS4A2 z pewnością występuje degradacja kobiet, prawda?

Do pewnego stopnia, ale uważam, że NOS4A2 pokazuje również degradację mężczyzn, przerażające rzeczy przytrafiają się zarówno mężczyznom, kobietom, dzieciom, jak i zwierzętom. Bohaterowie pozytywni muszą stawić czoła wielkiej presji, przemocy i przerażającym sytuacjom. Pytanie brzmi: jak ci bohaterowie zostali wykreowani? Czy Vic to tylko tekturowy szablon kobiety, który ma cierpieć ku uciesze widza? Czy raczej zakochujemy się w niej, przejmujemy się jej losem i chcemy, by walczyła dalej? Kibicujemy jej, a nie złoczyńcy. Główna czerwona lampka zapala się wtedy, gdy historia każe nam czerpać przyjemność z tego, co robi złoczyńca. Jeśli tak jest, to nie wiem, czy taka opowieść jest dla mnie w porządku. Oczywiście, w NOS4A2 jest czasem czarny, upiorny humor, np. w tym, co Charlie Manx robi Hicksowi w szpitalu. Czasem w fikcji znajdzie się miejsce na scenę w stylu „zasłużonej kary”, okropna osoba dostaje kosmiczną karę. Tego nie chcielibyśmy oglądać w rzeczywistości, ale w bezpiecznym świecie fikcji może to działać. Myślę tu o filmie z Jamesem Bondem, gdzie zły facet spada z dźwigu i przeżywa, żeby potem zginąć jeszcze raz, gdy ten dźwig na niego spada. W świecie filmu to trochę jak z Trzema Świrami – zabawne w pokręcony sposób. Na takie coś też jest miejsce.

W jednym z wywiadów powiedziałeś coś, co mnie uderzyło: że Teksańska masakra piłą mechaniczną jest straszna nie dlatego, że opowiada o psychopacie, ale dlatego, że wydaje się, jakby była nakręcona przez psychopatę.

Nie pamiętam, kto to powiedział. Może Sam Raimi powiedział to o Tobe Hooperze. Chodziło mu o to, że geniusz Teksańskiej masakry… polega na tym, że widz wierzy nie tyle w historię o psychopacie, co w to, że sam film został stworzony przez kogoś obłąkanego. To może nie wada, może to zaleta, coś, do czego warto dążyć. Chcę, żeby czytelnik czuł, że wszystko może się zdarzyć. Że nie jedzie po prostu kolejką górską, tylko kolejką w ciemnościach, nie wie, kiedy go obróci, powiesi do góry nogami albo wyrzuci. To dotyczy oczekiwań wobec gatunku. Inny sposób, w jaki opowieści gatunkowe mogą zawieść, to przewidywalność reakcji emocjonalnych bohaterów. Ktoś ginie, inni płaczą. To realistyczne, ale też banalne. W prawdziwym życiu ludzie często nie płaczą, zamierają, śmieją się nerwowo, nie wiedząc, jak reagować. W swoich opowieściach próbuję oddać autentyczną, ale nieoczywistą reakcję emocjonalną. To samo tyczy się rozwoju fabuły: jeśli czytelnik spodziewa się, że pójdę w lewo, wolę skręcić w prawo. Tym sposobem wracamy do słów Jossa Whedona: zadaniem opowiadacza jest odkryć, czego najbardziej pragnie czytelnik i mu tego nie dać. Ta uwaga o Teksańskiej masakrze… łączy mi się z opowiadaniem Najlepszy Nowy Horror bo mam problem, nie znoszę torture porn. Nie lubię opowieści, gdzie ofiary są przywiązane do krzeseł i torturowane. Ale jako pisarz nie chcę, żeby czytelnik czuł się bezpieczny, bo wtedy historia traci ostrość. Czytelnik nie powinien czuć się bezpieczny. Właśnie po to kupił bilet żeby poczuć się niepewnie. Masz odczuwać empatię i zrozumienie wobec redaktora tej serii, to człowiek z wadami, z problemami z gniewem, przechodzący przez trudny okres w swoim życiu, ale zasadniczo nie jest złym człowiekiem. Widać to w jego wspomnieniach z dzieciństwa, zakochaniu się w twórczości Jacka Finneya i Raya Bradbury’ego, chodzeniu na czarno-białe horrory. Widać, że jego miłość w wielu aspektach jest bardzo czysta i zrozumiała: jego miłość do rozrywki w stylu Vincenta Price’a i tego typu rzeczy. To po prostu facet, jak wielu innych, który trochę się zagubił. Wygłasza przemowę na konwencie literatury grozy, w której mówi, że horror opiera się na trosce. Dobra literatura grozy działa wtedy, gdy czujesz więź z bohaterami. Masz postać, która musi zmierzyć się z czymś potwornym, i zależy ci na niej, chcesz, żeby przetrwała. Opowiadanie to manifest. Ma ilustrować zasady, o których mówi ten facet, a jednocześnie zawiera historię w historii – taki jest właśnie „Chłopiec z broszkami” i w pewnym sensie podważa on lub wypacza moje wyobrażenie o tym, co sprawia, że horror działa.

Zdecydowanie muszę jeszcze raz przeczytać to opowiadanie.

A może to ja powinienem . Może kompletnie się mylę. Minęło trochę czasu, odkąd je czytałem. Może „Chłopiec z broszkami” to świetne opowiadanie.

Wspomniałeś Locke & Key. Dla tych, którzy nie znają: o czym to jest?

To opowieść o posiadłości w Nowej Anglii – „Key House”. Dom jest pełen magicznych kluczy, z których każdy otwiera inne drzwi i uruchamia inną moc. Jest np. klucz płci, który zmienia cię w dziewczynę lub chłopaka. Jest klucz duch, który pozwala opuścić ciało. Jest wiele takich kluczy i jest też klucz którego nie wolno używać – Omega – otwiera Czarne Drzwi w jaskini. Dom dziedziczy rodzina z trójką dzieci, które muszą poradzić sobie z kluczami i stawić czoła istocie imieniem Dodge, która pragnie klucza Omega.

W pierwszym tomie był statek nazwany imieniem Kelly Link. Jesteś jej fanem?

Uwielbiam Kelly Link. Jej wpływ widać w moim zbiorze Upiory XX wieku. Ostatnie opowiadanie, „Maska mojego ojca”, to moja próba napisania tekstu w jej stylu. Ona doskonale oddaje uczucie snu w prozie. Mam zwyczaj czytania ukochanych historii trzy razy: raz dla przyjemności, raz żeby poznać wszystkie elementy, i trzeci raz z ołówkiem, żeby je rozłożyć na czynniki pierwsze. Zrobiłem tak z opowiadaniem Bernarda Malamuda „The Jewbird”, co z kolei dało początek mojej historii „Pop Art”. A później rozłożyłem na części „The Specialist’s Hat” Kelly Link. Zrobiłem to też z powieścią Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta Davida Mitchella, to chyba najbardziej imponująca powieść, jaką czytałem w ostatniej dekadzie.

Jakie projekty graficzne planujesz po Locke & Key?

Z Gabrielem właśnie dostaliśmy zgodę na stworzenie komiksu o superbohaterze dla jednego z dwóch wielkich wydawnictw. Więcej nie mogę powiedzieć, bo to dopiero w planach. Gabe ma jeszcze dwa i pół numeru Locke & Key do narysowania, ale to w praktyce cztery numery, bo każdy ma po 32 strony. Mam jeszcze jeden tajny projekt z IDW. I nową powieść, dwie trzecie już napisałem. Pewnie bym ją skończył w przyszłym miesiącu, gdyby nie trasa promocyjna NOS4A2. To moja główna praca teraz.

Możesz zdradzić coś o tej powieści?

Tytuł to The Fireman. Poza tym nie mogę nic powiedzieć.

Widzieliśmy krótkometrażówki na podstawie „Pop Art” i „Chłopców Abrahama”. Co o nich sądzisz?

Pop Art będzie dostępne na iTunes, po raz pierwszy można będzie je po prostu kupić. Film powstał dzięki Amandzie Boyle, która przeczytała moje opowiadanie i zakochała się w nim. Napisała do mnie cudowny list i poprosiła o pozwolenie, dałem jej zielone światło. Lalkarze z Hensona zrobili postać Arta, i powstał 11-minutowy film. Świetnie wyszedł, choć dziwnie się ogląda amerykańską historię z dzieciakami grającymi w krykieta.

„Chłopcy Abrahama” też było adaptowane, prawda?

Tak, przez Dorothy Street, absolwentkę szkoły filmowej. Film wygląda świetnie, jak odcinek Opowieści z ciemnej strony. Nigdy nie był oficjalnie wydany, ale pokazywano go na kilku festiwalach.

Jakie inne adaptacje filmowe twoich tekstów są w planach?

Najbardziej czekam na ekranizację Rogów, to historia faceta, który po pijaku budzi się z rogami i mocami diabła. Gra go Daniel Radcliffe, reżyseruje Alexandre Aja. Film jest już zmontowany i ma wejść pod koniec tego roku lub na początku następnego. Fragmenty, które widziałem, są mocne. Są też rozmowy o adaptacji Locke & Key jako serii filmów. Fox zrobił pilot, który był świetny, ale go odrzucili. Postawili na Terra Nova i Alcatraz. Może podjęli właściwą decyzję dla siebie. Nie wiem. Skarga, którą słyszałem na ten temat, była taka, że to było zbyt mroczne. Myślę, że biorąc pod uwagę sukcesy American Horror Story i Dextera, a Fox teraz wypuszcza serial z Kevinem Baconem pt. The Following, który opowiada o seryjnym mordercy, a do tego Hannibal ma swój serial i Bates Motel też ma serial, powiedziałbym, że twierdzenie, iż Locke & Key było zbyt mroczne dla telewizji, było raczej wymówką, ale po prostu się nie udało. Prawdopodobnie trudniej jest uruchomić udany serial telewizyjny niż cokolwiek innego w przemyśle rozrywkowym. To trochę jak muzyczne krzesła w rozrywce. Powstaje mnóstwo pilotów. Taka stacja jak Fox ma, powiedzmy, sześć nowych pilotów, ale tylko dwa miejsca w ramówce, więc zdobycie tego krzesła to w dużej mierze kwestia szczęścia.

Cóż, Fox ma tylko ograniczoną ilość miejsca w swojej ramówce; mają określoną liczbę programów Gordona Ramsaya, które muszą emitować w danym czasie.

Nie krytykuję za to Foxa zbyt mocno. Bardzo mi się ten pilot podobał i naprawdę mi przykro, że głównie z powodów budżetowych nie udało się go przenieść do telewizji kablowej. Zobaczymy, co się wydarzy. Może się okazać, że Locke & Key lepiej sprawdza się jako seria filmów, że wymaga innej skali. Zobaczymy.

[Po przeprowadzeniu wywiadu pojawiła się informacja, że Universal Studios wykupiło prawa do ekranizacji Locke & Key jako filmu, a producenci Star Treka (2009), Roberto Orci i Alex Kurtzman, zostali zaangażowani do projektu. — red.]

Widziałem, że zostałeś gościem honorowym World Fantasy w Brighton. Często bywasz na konwentach?

Nigdy wcześniej nie byłem gościem honorowym. Byłem „gościem niehonorowym” na World Horror Convention w Austin, świetna impreza. Lubię konwenty komiksowe, fantasy, horroru, każdy ma swój urok. Czekam na konwent w Brighton  bo będzie tam  Richard Matheson, nigdy go nie spotkałem a uwielbiam jego twórczość.

Napisałeś opowiadanie „Gaz do dechy” zainspirowane „Pojedynkiem” Mathesona, prawda?

Tak, do antologii Jest Legendą, z opowiadaniami zainspirowanymi twórczością Richarda Mathesona. Pisałem to z ojcem, pierwszy raz współpracowaliśmy. To wariacja na temat Pojedynku, czyli faceta ściganego przez bezimiennego kierowcę ciężarówki. Spielberg zrobił z tego swój pierwszy film i widać tam patenty ze Szczęk. Świetne film pełen napięcia. Gdy byłem dzieckiem, tata miał odtwarzacz dysków wideo, nie DVD, to było przed nimi, w sumie nawet przed kasetami. I przyniósł trzy filmy: Bliskie spotkania trzeciego stopnia, Szczęki i Pojedynek. Oglądaliśmy je na okrągło. Wtedy możliwość ponownego obejrzenia filmu była czymś niezwykłym. Całe doświadczenie ponownego oglądania filmu było niesamowite. To było coś, co całkowicie zmieniało życie, moment „wow”, a teraz wszyscy to bierzemy za coś oczywistego. Jednak były takie czasy, kiedy jeśli zobaczyłeś film w kinie, to prawdopodobnie był to ostatni raz, kiedy go widziałeś. Więc sama możliwość ponownego obejrzenia filmu była czymś niesamowitym. A podczas jazdy samochodem bawiliśmy się w „Pojedynek” — udawałem ciężarówkę i wymyślaliśmy, jak uciec. Gaz do dechy to po prostu rozwinięcie tej dziecięcej zabawy.

To już wszystkie pytania. Jest coś jeszcze, o czym chciałbyś wspomnieć?

Nie, chyba wszystko omówiliśmy. Nie chcę mówić o projektach nad którymi pracuję, to odbiera energię do pisania. Ale mam nadzieję w przyszłym roku zrobić coś dla telewizji. Jedynym obszarem, którego jeszcze nie eksplorowałem to gry, więc może wejdę i w to.  Zobaczymy, czy gry są otwarte na podejście literackie. Ale chciałbym spróbować.