Rozmowę podczas podcastu The Geek Guide to the Galaxy poprowadzili John Joseph Adams i David Barr Kirtley.
The Geek Guide to the Galaxy: Opowiedz nam trochę o swojej nowej powieści, NOS4A2. O czym ona jest?
Joe Hill: Nowa książka nosi tytuł NOS4A2, co właściwie jest indywidualną tablicą rejestracyjną samochodu złoczyńcy, Rolls-Royce’a Wraitha z 1938 roku. Opowiada o bardzo starym gościu o imieniu Charlie Manx. Ma sto czterdzieści lat i jeździ przerażającym samochodem, którego paliwem są ludzkie dusze. Przez lata przetrwał dzięki wysysaniu ducha z pasażerów, zwykle są to dzieci. Wysysa ich do tego stopnia, że niewiele z nich zostaje, a potem porzuca ich w miejscu, które nie znajduje się w naszym świecie, w Gwiazdkowej Krainie, czyli czymś w rodzaju straszliwego parku rozrywki. Historia opowiada o dziecku, któremu udało się od niego uciec i o tym, co się dzieje, gdy to dziecko dorasta, a Charlie wraca by się zemścić.
Wspomniałeś o tej tablicy rejestracyjnej – NOS4A2 – czy widziałeś taką naprawdę? Czy wymyśliłeś ją po tym, jak miałeś już pomysł na książkę?
Nie wiem, skąd dokładnie wziął się pomysł na tę tablicę, ale lubię tytuły, które są zagadkami. Uważam, że jeśli można zagrać z czytelnikiem, zadać mu ciekawe pytanie, to rozpoczyna się rozmowa, angażuje się go, a czytelnicy chcą być zaangażowani. Gdy zaczęliśmy przygotowywać książkę do druku, pojawiły się obawy, że tytuł może odstraszyć ludzi, bo spojrzą na NOS4A2 i pomyślą: „Co to ma znaczyć?” Ale ja zawsze uważałem, że zmuszenie ich do zatrzymania się na moment i spróbowania rozwikłania tej zagadki to zaleta, nie wada bo to czyni książkę… intrygującą.
To zabawne, gdy dostałem egzemplarz recenzencki tej książki, spojrzałem szybko na tytuł, a potem spotkałem Johna na konferencji i on mówi: „Nowa książka Joe Hilla, NOS4A2”, a ja na to: „Nie, nie taki jest tytuł,” a on: „Tak, tak, już wiem, co to znaczy.”
Myślę, że niektórzy łapią od razu, inni po kilku minutach, a jeszcze inni dopiero po kilku tygodniach. Książka jest pełna zagadek i gier, i opowiada o tym, jak dwie osoby mogą słyszeć to samo, a jednak rozumieć coś zupełnie innego. Główna bohaterka to Vic McQueen, którą poznajemy jako dziecko. Dziecko z niezwykłym darem, dziwną mocą, która odpowiada mocy Charliego Manxa.
Vic ma rower Raleigh Tuff Burner i gdy na nim jeździ, potrafi odnaleźć drogę do niemożliwego mostu. Most łączy świat rzeczy zagubionych i odnalezionych i jeśli czegoś szuka, to cokolwiek to jest, zawsze znajduje się po drugiej stronie mostu, nawet jeśli znajduje się to setki kilometrów dalej. Raz szuka odpowiedzi na pytanie, więc wjeżdża na most, przejeżdża i wychodzi w stanie Iowa, gdzie spotyka kobietę – coś w rodzaju punkowej bibliotekarki – która zna odpowiedź, której Vic szukała. Vic dorasta w trakcie fabuły, spotyka Charliego Manxa i to spotkanie zmienia bieg jej życia. Zostaje zagubioną młodą kobietą i matką. Pisze też serię książek zatytułowanych Search Engine. To coś w rodzaju współczesnej wersji Gdzie jest Wally? – zagadki wizualne dla XXI wieku. Fakt, że zarabia na życie tworząc łamigłówki, bardzo dobrze wpisuje się w tematykę jej życia, pełnego nierozwiązanych zagadek.
Mówię to wszystko by wyjaśnić, że chciałem, by tytuł książki oddawał te obsesje. Sam tytuł to więc swego rodzaju zagadka wymagająca nielinearnego myślenia.
Wspomniałeś o rowerze Vic, to był Tuff Burner.
Raleigh Tuff Burner. Kiedy jest dorosła, traci ten rower, ale potem znajduje stary, zniszczony motocykl Triumph Bonneville z 1968 roku, naprawia go staje się on jej nowym środkiem transportu. I może spełniać tę samą funkcję, co dawny rower.
Jesteś bardzo konkretny, jeśli chodzi o modele roweru, motocykla i samochodu Manxa – dlaczego wybrałeś właśnie te pojazdy do swojej historii?
Jedną z rzeczy, którą robi NOS4A2, to próba stworzenia mojego „ujednoliconego modelu wszystkiego”. Masz tu postacie – Vic, Manxa, Maggie Leigh – które mają niezwykłe, nadprzyrodzone moce. Przedstawiam, mam nadzieję, eleganckie wyjaśnienie, skąd te moce się biorą – i to wyjaśnienie odnosi się również do moich wcześniejszych książek. Tłumaczy pewne rzeczy w Rogach i Pudełku w kształcie serca.
Podstawowa idea jest taka: każdy z nas żyje w dwóch światach. Jest świat rzeczywisty – ten, który uważamy za prawdziwy: świat grawitacji i fizyki, złych prac i złych fryzur. To solidny świat, który wszyscy znamy. Ale każdy z nas ma też jedną nogę w innym świecie – wewnętrznym świecie myśli. Niektórzy filozofowie powiedzieliby nawet, że to właśnie ten świat jest bardziej realny, że to jedyny świat, który naprawdę znamy.
Każdy z nas ma własny wewnętrzny krajobraz – coś, co nazywam inscape. W inscape emocje mają siłę grawitacji, a wyobraźnia ma swoistą solidność, wewnętrzną rzeczywistość. Postacie takie jak Vic i Charlie mają pojazdy, dzięki którym mogą przenieść elementy z tego świata wewnętrznego do rzeczywistości. Vic używa swojego Bonneville, by sprawić, że wyimaginowany most staje się rzeczywisty. Charlie używa swojego Wraitha, by przenieść Gwiazdkową Krainę do świata rzeczywistego. Tak samo jak Ig Perrish z Rogów może użyć domku na drzewie, by urzeczywistnić swoje diabelskie moce. Maggie z kolei ma worek kafelków Scrabble, których używa jak wyroczni – potrafią układać wiadomości o ukrytych prawdach. I mam tylko jedną zasadę: to musi być coś, co kochasz. Możesz uzyskać dostęp do tego wewnętrznego świata i przekształcić go w rzeczywistość tylko za pomocą jakiegoś talizmanu, który naprawdę kochasz, który jest ci bliski.
Na twoim zdjęciu autorskim jedziesz na motocyklu, widziałem też film, na którym chyba jedziesz Triumphem.
Tak, to nie jest fajny Triumph Bonneville z 1968 roku à la Steve McQueen, to współczesny Triumph, ale tak, to mój ulubiony motocykl. Nie jestem zapalonym motocyklistą, ale uważam, że to tania terapia. Terapia kosztuje 100–125 dolarów za sesję, a godzinę terapii na Triumphie można dostać za trzy dolary czterdzieści centów, czyli za tyle, ile kosztuje galon paliwa.
Zabawne, bo na swoim blogu napisałeś: „Na tym filmie nie mam kasku, ale dzieciaki, wy zawsze noście kask.”
Facet, który kręcił ten film, powiedział: „W książce jest dużo o motocyklach. Myślę, że powinniśmy cię nagrać, jak jedziesz motocyklem.” Odpowiedziałem: „Świetnie. Wiesz, jest pierwszy tydzień marca i na ziemi leży metr śniegu.” Powiedziałem, że spróbujemy, jeśli pogoda będzie znośna – i była. W dniu zdjęć było trochę ponad 10°C i dość czysto, więc powiedziałem: „Jedziemy.” Przyssał kamerę do zbiornika Triumpha, i wtedy zorientowałem się, że nie mogę założyć kasku, bo nie będzie widać, kto jedzie. To była lodowata jazda. O rany! Łzy mi leciały. Jeździłem może z piętnaście, dwadzieścia minut, i łzy z zimna spływały mi po twarzy. To był okropny, lodowaty podmuch. Ale trochę zabawny. Jazda na motocyklu zawsze sprawia frajdę.
Czy samochód Charliego Manxa – Wraith – to ukłon w stronę filmu „The Wraith” z 1986 roku o demonicznym aucie?
Jest taki film z 1986 roku o demonicznym aucie? Nie miałem pojęcia. Rolls-Royce miał wiele świetnych nazw. Jest Phantom, Silver Wraith, Ghost i naprawdę długo się zastanawiałem, którą z nich wybrać. W pewnym momencie myślałem, że to będzie Silver Wraith z 1938 roku, ale gdy zacząłem robić research… Staram się nigdy tego nie robić przed drugą albo trzecią wersją tekstu, bo to wszystko bardzo komplikuje. Mógłbym zrobić to wcześniej i wiedzieć, o czym piszę, ale wolę po prostu wszystko sobie zmyślić i wpakować się w kłopoty, a dopiero później próbować się z nich wygrzebać, gdy okaże się, że fakty nie mają nic wspólnego z tym, co napisałem. Silver Wraith pojawił się dopiero w latach 40., a chciałem, żeby samochód był prawie tak stary jak sam Charlie. Manx ma około stu czterdziestu lat, więc musiał to być naprawdę stary model Rolls-Royce’a. I wtedy natrafiłem na najlepszy z możliwych – wyglądający złowieszczo i potężnie, o świetnej nazwie, idealnie pasujący do postaci – Rolls-Royce Wraith z 1938 roku, pierwszy model tego auta.
Jestem ciekawy, jak wyglądał ten research. Na przykład sewofluran, czy to prawdziwa substancja? Skąd o nim wiesz?
Podano mi sewofluran, kiedy miałem usuwane ósemki. To było ciekawe doświadczenie i po wszystkim pomyślałem: „Wow, to jest paskudna substancja. Muszę to wrzucić do książki.” I tak sobie ją przechowywałem na później. Dla tych, którzy nie czytali książki – Charlie Manx jest czymś w rodzaju wampira, jest Drakulą amerykańskich autostrad. Większość powieści o wampirach jest dla mnie taaak strasznie rozczarowująca. Nie uważam wampirów za seksowne, tak samo jak nie uważam za seksowne pijawki. Nigdy nie przemówiła do mnie ta romantyczna wersja wampira, która zaczęła się z książkami Anne Rice i z czasem się rozpowszechniła. Nie chciałem, żeby Charlie Manx był takim wampirem, który pije krew i śpi w ziemi. On jest wampirem dusz. Używa samochodu do wyssania swojej ofiary. To go odmładza, daje mu siłę i wiąże z autem, czyniąc go poniekąd nieśmiertelnym. Charlie ma pomagiera tak jak Dracula miał Renfielda. W ciągu lat miał ich wielu, ale ten, z którym spędzamy najwięcej czasu w książce, to Bing Partridge. Facet z tragiczną przeszłością, który zrobił swoim rodzicom rzeczy… raczej mało przyjemne. Ma obsesję na punkcie masek gazowych i toksycznych gazów. Pracuje w zakładach chemicznych, ma łatwy dostęp do sewofluranu, gazu, który można wykorzystać do ogłuszania i odbierania ludziom woli. W małych dawkach można zamienić kogoś w zombie. Bing bardzo się Charlie’emu przydaje. Charlie chce dzieci, ich życiowej energii, ale nie ma użytku z ich rodziców. Zazwyczaj to Bing się nimi zajmuje. Ich umowa jest prosta: Charlie bierze dzieci, Bing dostaje matki.
W twojej wersji sewofluran pachnie jak pierniczki, co świetnie pasuje do motywu świąt.
Tak, w mojej historii pachnie piernikami. W rzeczywistości może mieć różne zapachy albo nie mieć go wcale.
Charlie Manx ma obsesję na punkcie świąt Bożego Narodzenia, a w całej książce święta stają się czymś złowieszczym. Czy to była celowa strategia, żeby Fox News uznało to za część „wojny z Bożym Narodzeniem”?
Myślałem o Lon Chaneju, który powiedział, że „nie ma nic zabawnego w klaunie o północy.” Myślę, że to jedno z zadań pisarza grozy – tworzyć niepokojące kontrasty. Bierzesz coś niewinnego i łączysz z czymś mrocznym. Boże Narodzenie to czas radości i rodziny, ale np. słuchanie kolęd w środku lata – coś w tym jest niepokojącego. Dzieci, które trafiają do Gwiazdkowej Krainy, stają się zamrożonymi ghulami z za dużą ilością zębów. Nadal są dziećmi, ale nie zostało w nich nic oprócz potrzeby zabawy. Każdy poranek to Boże Narodzenie, każda noc – Wigilia. Wszystko to rozrywka: zabawy, park rozrywki, sadystyczne gry w stylu „nożyczki dla włóczęgi” – wszystko dla zabawy. A jednak jeśli w życiu jest tylko zabawa, nie można być w pełni uformowanym moralnie człowiekiem. Potrzebna jest wina, wstyd, dojrzałość. Bez tego nie uczysz się przyzwoitości. W naszej kulturze gloryfikuje się dziecięcą niewinność, ale przecież niewinne dzieci potrafią przypalać mrówki szkłem powiększającym, bo jeszcze nie wiedzą, że to złe. Tego trzeba się nauczyć.
W książce jest moment, kiedy Charlie tłumaczy, że dzieci, które zabiera, żyją wiecznie i to brzmi jak kuszący argument, niezależnie od ceny…
Gdybyś zapytał Charliego, powiedziałby, że jest bohaterem NOS4A2. On absolutnie uważa, że robi dobrą robotę. Poświęcił życie, żeby ratować dzieci przed śmiercią, wstydem i bólem dorosłości. Problem w tym, że kosztuje to ich dusze a to nie jest dobra wymiana. Często w horrorach, fantasy czy sci-fi złoczyńcy są po prostu źli do szpiku kości, bez żadnego uzasadnienia. Ale w prawdziwym życiu ludzie zawsze mają powód, nawet jeśli jest nielogiczny. Często mówią: „Musiałem to zrobić.” Czują się skrzywdzeni, świat jest niesprawiedliwy, więc ktoś musiał oberwać. Chciałem, żeby czarny charakter w NOS4A2 potrafił powiedzieć: „Nie rozumiesz. To ja jestem dobry. To ci inni są źli, to przez nich świat jest taki okrutny.”
Podobno napisałeś całą nowelę, żeby wyjaśnić przeszłość Manxa, ale ostatecznie ją wyrzuciłeś. Możesz opowiedzieć o tym?
W pierwszym szkicu moich książek zawsze jest masa materiału, który ostatecznie nie trafia do finalnej wersji. Ludzie mają dziś mało czasu, a jesteśmy w złotej erze rozrywki. Tyle świetnych seriali, gier, książek – nikt nie jest w stanie za tym nadążyć. Dlatego uważam, że każda scena w powieści musi bronić się sama. Musi być ekscytująca, wciągająca, tak dobra, że nie można przestać czytać. Ale dojście do tego momentu trochę trwa, pierwszy szkic jest bardzo bałaganiarski. Piszę dużo scen, które są „dla mnie”, żeby lepiej poznać postacie. Przykład: napisałem 110-stronicową nowelę o młodym Manxie w Kansas. Było tam o jego pierwszym małżeństwie, córkach, zakupie Wraitha i pierwszej wyprawie do Gwiazdkowej Krainy. Pisało mi się to świetnie, to była fajna historia. Ale przy trzecim szkicu zdecydowałem, że to wszystko wyleci. Uznałem, że Manx jest straszniejszy, im mniej o nim wiemy. To w ogóle dobra zasada co do złoczyńców, rekin ze Szczęk to najstraszniejszy antagonista w historii kina, bo prawie nigdy go nie widać. To, że go nie widać, właśnie przeraża. Hannibal Lecter był najbardziej przerażający w Czerwonym smoku gdzie pojawia się przez 14 stron. W Milczeniu owiec jest na 25 stronach i jest niemal tak samo straszny. W filmie z Jodie Foster pojawia się przez 12 minut a jednak po seansie to właśnie jego pamiętamy najbardziej. A potem powstały kolejne książki, filmy, serial i znajomość rodzi pogardę. Im więcej wiemy o Hannibalu, tym mniej się go boimy. To samo z Darthem Vaderem. W pierwszych dwóch Gwiezdnych Wojnach – największy badass galaktyki. Ale potem przychodzą prequele noi był też Powrót Jedi i nagle okazuje się, że to zrzędliwy nastolatek z problemami związanymi z relacjami z matką. Przestaje być straszny. Jest po prostu żałosny, z poparzoną twarzą i hełmem.
Czy to znaczy, że spalisz tę nowelę o Charliem Manxie, czy jest jakaś nadzieja, że zostanie wydana w jakiejś formie?
Nowela o Charliem Manxie faktycznie ukaże się jako część limitowanego wydania, które przygotowuje Subterranean Press, ale zawarłem ją tam raczej jako ciekawostkę literacką. Uważam, że ma pewien urok, ale nie znalazłem dla niej miejsca w książce, w którym nie spowolniłaby akcji. Dla prawdziwie zainteresowanych jest więc dołączona do limitowanego wydania NOS4A2 od Subterranean Press. Część tego materiału zostanie lekko zaadaptowana do komiksu, który tworzę. Nazywa się Wraith i ukaże się jeszcze w tym roku nakładem IDW. To swego rodzaju spin-off NOS4A2. Znaczy to, że zawiera kilka postaci znanych z NOS4A2, ale zasadniczo opowiada inną historię, o zupełnie innych bohaterach, osadzoną w innych okresach czasowych. W pewien sposób rozbudowuje postać Charliego Manxa i całą koncepcję Gwiazdkowej Krainy. Nie trzeba znać NOS4A2, by czerpać przyjemność z komiksu, ale oba dzieła łączą się w, mam nadzieję, interesujący sposób.
Musimy przyznać, że NOS4A2 to bardzo obszerna książka. Dłuższa niż twoje dwie poprzednie powieści razem wzięte. Czy od początku planowałeś: „Napiszę dużą, ambitną książkę”?
Tak. Czułem, że moje dwie pierwsze książki były zwarte, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Czułem się komfortowo, miały szybkie tempo i wiele mocnych scen, a przy zaledwie 325 stronach nie było dużego ryzyka, że ktoś, komu się nie spodoba, będzie musiał przez nie brnąć. Ale nie chciałem, by każda moja książka taka była. Chciałem się trochę przetestować, spróbować czegoś na większą skalę. Nigdy wcześniej nie napisałem książki z wieloma perspektywami narracyjnymi, a właśnie tego chciałem spróbować. Chciałem napisać powieść, w której występuje wiele punktów widzenia, a nie tylko jeden czy dwa. Chciałem objąć większy zakres czasowy. Pudełko w kształcie serca rozgrywa się w ciągu trzech, może czterech dni. Akcja Rogów obejmuje dłuższy okres, ale głównie skupia się na jednym weekendzie. Natomiast NOS4A2 ma znacznie większą skalę, zarówno pod względem czasu, jak i liczby postaci. Pomyślałem, że może będzie fajnie spróbować czegoś większego. Jeśli się uda, książka, mimo swojej długości, nie będzie się taka wydawać, tylko będzie szybka i wciągająca. Zawsze chcesz, by czytelnik po lekturze chciał więcej, a nie miał już dość. Jest takie stare powiedzenie ze świata show-biznesu: „Zejdź ze sceny, zanim przestaną klaskać.”
Byłem ciekaw historii Manxa. Wspomniałeś, że Charlie Manx ma sto czterdzieści lat, więc mówi w bardzo zabawny, staromodny sposób: czy wzorowałeś to na jakiejś konkretnej osobie? Skąd się wzięły te archaizmy?
Miałem trudności z głosem Manxa, przynajmniej na początku. Charlie Manx był najtrudniejszą częścią książki do napisania, i przez większość roku krążyłem wokół niego. Pisałem tyle, ile mogłem, bez bezpośredniego zajmowania się nim. Mówię tu o pierwszym szkicu, bo w ostatecznej wersji Manx jest od razu na pierwszym planie. W końcu zaskoczyło, ukształtowałem jego postać w sposób, z którego byłem zadowolony. Ale na początku było to trudne. Pierwszą rzeczą, która mi się w nim spodobała i która miała sens, było to, że prawie nigdy nie używa skrótów. Nie mówi „I’m” tylko „I am”, nie mówi „can’t”, tylko „cannot”. Dla mnie to brzmi bardziej jak XIX wiek. W jego mowie jest coś zarazem wiejskiego, ale też dziwnie sztywnego. Jest w nim jakaś pruderia i niechęć do używania określonego języka. Nie widziałem jeszcze Deadwood, ale cieszę się na ten serial, niechętnie zaakceptowałem fakt, że ludzie na Dzikim Zachodzie mogli mówić trochę inaczej niż w telewizji ogólnodostępnej. Ale w głębi serca nie wierzę, że większość ludzi w XIX wieku tak mówiła, przynajmniej nie ci, którzy chcieli być mile widziani w towarzystwie. Dlatego Charlie Manx prawie nigdy nie używa wulgaryzmów, uważam, że są one dla niego obrzydliwe, zwłaszcza w ustach kobiet. Sprawiają, że ma ochotę sięgnąć po mydło i umyć komuś usta. I dla mnie to po prostu punkt widzenia niezbyt oczytanego gościa z XIX wieku, który uważa, że „tatuś wie najlepiej”, a kobiety powinny być w kuchni lub w sypialni. Może to się wiąże z jego idealizacją dzieciństwa.
Wspomniałeś, że piszesz komiks Wraith, a jedną z jego postaci jest fan komiksów Lou Carmody. Czy twoje doświadczenia jako twórcy komiksów wpłynęły na tę postać?
Zdecydowanie. Lou był łatwy do napisania, bo go znam. Można go spotkać w branży komiksowej albo na konwentach. Czuję do niego dużą sympatię, bo dokładnie wiem, skąd pochodzi i lubię wiele z tych samych rzeczy co on. Lou ma swoje problemy, ale ma w sobie też wiele odwagi, takiej cichej, skromnej odwagi, i dlatego go kocham. Wydaje mi się, że ukształtował tę odwagę, czytając Kapitana Amerykę. Byłem na Comic-Conie, chyba cztery z ostatnich pięciu lat – tym w San Diego – i na WonderConie. Czasem słyszy się historie o kimś niemiłym w kolejce czy zachowującym się nieodpowiednio, ale ogólnie zdumiewa mnie, jak przyzwoici są ludzie na tych konwentach. Jeśli ktoś porusza się na wózku, ludzie to zauważają i starają się zrobić miejsce, pomóc, upewnić się, że ta osoba też dobrze się bawi. Myślę, że ludzie kochający komiksy, historie superbohaterskie, przyswoili sobie pozytywne przesłanie o byciu przyzwoitym wobec innych.
Jedną postacią w NOS4A2, której nigdy nie pomylimy z pozytywnym bohaterem, jest ochroniarz Hicks. Ta postać jest fascynująca, bo jej jedyną rolą w historii jest… zostać znokautowaną w jednej scenie. A mimo to dajesz jej całą barwną historię – dlaczego ją tak rozbudowałeś?
Przez chwilę Charlie Manx umiera. Dla niego to mniejszy problem niż dla nas. To tylko krótka niedogodność, ale spokojnie, wraca do życia. Przez około 24 godziny przebywa w kostnicy w Denver, i właśnie tam spotyka nieprzyjemnego ochroniarza, Hicksa, który lubi robić selfie. Używa komórki, żeby robić sobie zdjęcia z martwymi celebrytami. Dostajemy całą historię o tym, z jakimi znanymi nieżyjącymi osobami zrobił sobie zdjęcia. Decyduje się zrobić selfie z Charliem Manxem, bo ten ma reputację seryjnego mordercy i zabójcy dzieci. Niekoniecznie prawdziwą, ale ludzie powszechnie tak o nim myślą. Hicks postanawia zrobić sobie z nim zdjęcie właśnie wtedy, gdy Manx przestaje być martwy i znów ożywa. Oryginalnie ta scena, mroczna, ale komiczna, miała być prologiem książki. Potem została przesunięta do środka historii. Zostałem przekonany, by tak ją właśnie umieścić. Zostawiłem ją, bo opowiada krótką historię tego gościa, Hicksa, i jego spotkania z Manxem i nigdy więcej już się go nie widzi. Zasadniczo zostawiłem tę scenę, bo jest naprawdę zabawna do czytania na głos. Ten piętnastostronicowy fragment świetnie się sprawdza na spotkaniach autorskich. Pomyślałem: „Jadę w trasę promocyjną, chcę mieć coś, co ludzi rozbawi – to jest to.” I myślę, że to całkiem dobry powód, żeby zostawić scenę w książce.